Home | Wiadomości | Konkursy | Styczeń z Obcymi, czyli rozwiązłe dwa akapity: o recenzji i zaginionym artefakcie

Styczeń z Obcymi, czyli rozwiązłe dwa akapity: o recenzji i zaginionym artefakcie
Ten tekst przeczytasz w 10 minut

Dobijamy właśnie do połowy lutego, a więc najwyższa pora rozwiązać nasze dwa ostatnie styczniowe konkursy.

Konkurs recenzjencki

Spośród nadesłanych tekstów spodobała nam się najbardziej recenzja pewnego dodatku…

Neuroshima Hex: Death Breath

… której autorem jest Hubert Heller

Gratulujemy i prosimy o kontakt z redakcją. A zwycięską recenzję opublikujemy – mam nadzieję – jeszcze w tym tygodniu.

Konkurs sci-fi

Również w tym konkursie zwycięzca może być tylko jeden i zostaje nim Osaya (gratulujemy!), za opowiadanie o Carol, która w naszej linii czasowej nosi imię Karolina ;) i zdobywa w ten sposób egzemplarz Alien Artifacts (prosimy o kontakt mailowy i podanie swoich danych korespondencyjnych).

Jednakowoż…

… mieliście tyle pomysłów, że postanowiliśmy przyznać szereg wyróżnień, w których nagrodami są nasze megawytrzymałe redakcyjne torby na gry :). Dziś publikujemy tylko jedno, zwycięskie opowiadanie, ale od jutra o tej samej porze będziemy was raczyć kolejnymi zaginionymi artefaktami. Zaglądajcie, bo może to będzie wasza opowieść…

A oto już zwycięska praca:

Opowiadanie pt. „Zaginiony artefakt”

Intro

„Mam na imię Carol, właściwie Caroline, a to, co tutaj widzisz, to przyszłość, która być może czeka Ciebie i twoją rasę – całą ludzkość”.

Tymi prostymi słowami rozpoczęła się przygoda mojego życia. Akurat w dzień dwunastych urodzin. Aha, jestem Karolina, a zbieżność imion to nie przypadek, ale po kolei.

I

Wakacje. Dzień jak co dzień. O świcie, gdy tylko czerwcowe słońce zajrzało do mojej sypialni, zerwałam się z łóżka, wciągnęłam buty na nogi i pognałam na trawnik przed domem. Przebiegając koło kuchni, zauważyłam mamę – to mama już nie śpi?! – i poczułam, że coś pichci. Rzut oka w kalendarz i już sobie przypomniałam – dziś są moje urodziny! To jednak nie będzie zwykły dzień.

Na zewnątrz było pięknie. Uwielbiam ten moment o poranku, kiedy rosa się złoci, a mnie opatulają ciepłe promienie słońca. Ach, dzień dobry, Świecie!

I ała! Bo w coś mocno kopnęłam. Pod moimi stopami leżała czarna piłka. W zasadzie kula, która była nieco mniejsza niż piłka i zdecydowanie od niej twardsza. Schyliłam się po nią i dźwignęłam. Choć okazała się ciężka, to dałam radę ją unieść.

Piłka się rozświetliła, jakby po sznurze kolorowych diod przebiegł elektryczny impuls, a światłu towarzyszyła miła polifoniczna melodia, jak gdyby skomponowana specjalnie dla mnie.

– Śniadanie gotowe, Skarbie! – zawołała mama, lecz nie dałam się tak łatwo oderwać od znaleziska.

– Już idę! – odpowiedziałam. Zanim jednak weszłam do jadalni, z nie małym trudem wniosłam kulę na piętro i schowałam ją w szafie z ubraniami.

*

Do pokoju wpadłam z trzaskiem drzwi. Rodzice w swojej dobroci zabrali mnie dziś na wycieczkę, nawet nie pamiętam dokąd. W głowie miałam tylko tę czarną piłkę i nie mogłam się doczekać, kiedy wrócimy, aby się do niej dobrać.

– Wszystko dobrze? – z troską zapytał tata, poruszony hałasem, jaki wywołałam. Dobrze wiedział, że potrafię czasem pokazać charakterek.

– Tak, tak – zapewniłam – przepraszam!

Uf, nareszcie sama. Ja i kula.

Otworzyłam skrzydło szafy. W ciemnym kącie ledwo dojrzałam półmatową powierzchnię zgasłej kuli. Chwila niepewności aż odważyłam się po nią sięgnąć, a kąciki ust lekko uniosły mi się ku górze. Kula, chyba wyczuwając mój nastrój, zamigotała lekkim błękitem, lecz zamiast cierpliwie czekać, aż ją chwycę, wyskoczyła z szafy, przewracając mnie przy tym na podłogę.

Piłka niczym radosny szczeniak latała nieporadnie po małym pokoju, obijając się to tu, to tam, strącając zabawki, aż w końcu ustabilizowała lot i zawisła w jednym punkcie. Tym razem świetlne fajerwerki okraszone zostały „bipnięciami”. Dźwięki przypominały mi te wydawane przez R2D2, ale tak teraz, jak i oglądając Gwiezdne Wojny, nic nie rozumiałam, choć z pewnością były skierowane do mnie.

Podeszłam bliżej i wyciągnęłam dłonie. Kula dała się chwycić. Uchyliła jakieś okienko, z którego popłynęły smugi światła. To hologram.

Nagranie przedstawiało obraz świata, który dobrze znałam z licznych filmów kina sci-fi. Idylliczna symbioza technologii, ludzi oraz natury, w której nie ma wojen, globalnych problemów ani chorób, panuje równowaga pomiędzy urbanizacją a fauną i florą, ludzie się rozumieją, swobodnie komunikują i podróżują, mają czas na rozwijanie pasji, są empatyczni i po prostu szczęśliwi.

Caroline, która opowiedziała mi o tym świecie, powiedziała, że to nasza przyszłość. Moja i jej, bo to byłam ja, tylko kilkanaście lat starsza. I moja w tym głowa, aby wszystko poszło, jak należy, cokolwiek to miało znaczyć.

*

Niestety o kuli zapomniałam dość szybko, a kilka lat później podczas przeprowadzki do miasta, gdzieś się zawieruszyła i uznałam ją za zgubioną. Pozostało mi tylko mgliste jej wspomnienie.

II

Podmiejskie wysypisko. Maszyny pracują pełną parą, ciężarówki zrzucają kolejne tony śmieci, które potem są sortowane, oczyszczane i wysyłane na recykling. Plastikowy cykl życia, który jak rak pleni się po zaniedbanej Ziemi.

O tym, co się zaraz wydarzy, dowie się praktycznie każdy. Nic nieznaczący mogłoby się wydawać wypadek przy zgniatarce – awaria i dość duży wybuch – odciśnie swoje piętno na całej ludzkości. Informacja, choć skrzętnie ukrywana, cenzurowana i fałszowana przez rządy państw, w mgnieniu oka obiegła cały glob, by odpowiedzieć na jedną z odwiecznych zagadek – czy jesteśmy sami we Wszechświecie?

Nie. Odpowiedź brzmi: nie.

Ekspertyzy, które dzięki zaangażowaniu whistleblowersów wyciekły do sieci, przedstawiały jednoznacznie, że zgniatarki ot tak nie wybuchają, a przedmiot, który to spowodował, to nie żadna bomba, lecz technologia pozaziemskiego pochodzenia. W szokujących, lecz rzetelnych opisach znajdowały się zdjęcia wątpliwej jakości, na których mimo wszystko można było dostrzec ów przedmiot. Był on czarny i kulisty, niezbyt duży, mniej więcej wielkości piłki do szczypiorniaka. I co najdziwniejsze nie był on wcale uszkodzony!

Ta piłka to Artefakt Obcych, nie wiadomo, kiedy i w jakim celu porzucony na Ziemi.

*

Naukowcy przy obstawie żołnierzy niczym ekipa sprzątająca szybko zwinęła artefakt sprzed oczu ciekawskich gapiów i telewizji.

Media jednak z godziny na godzinę zasypywały widzów nowinkami na temat tajemniczego przedmiotu. Pojawiały się kolejne zdjęcia i świadkowie zdarzenia. Na ambonę wychodzili szaleni prorocy wieszczący koniec świata. Można było odnieść wrażenie, że świat faktycznie stoi u progu swojego końca, jakby zegar za pół minuty miał wybić północ, a kurtyna opaść na spróchniałe deski sceny.

Na ten krótki moment zatrzymał się cały Świat: zamilkli politycy, a z nimi dyplomatyczne przepychanki, czołgi stanęły, Internet nie miał nic do powiedzenia, by po otrząśnięciu z początkowego szoku uderzyć niebawem ze zdwojoną siłą swojej nieprzewidywalności.

*

– O czym oni mówią?

– Nie wiesz? – zdziwiła się koleżanka. – Odnaleziono jakiś dowód na istnienie kosmitów, artefakt czy coś – krótko wyjaśniła.

– Zrób głośniej – poprosiłam. Jakoś nigdy nie pałałam entuzjazmem do wiadomości telewizyjnych, ale te przykuły moją uwagę, szczególnie zdjęcia czarnej kuli, które mi o czymś przypominały.

Mimochodem odstawiłam dzbanek z kawą, zdjęłam swój kelnerski fartuch i bez słowa pożegnałam się na dziś z przydrożnym barem, w którym pracowałam od roku.

Resztę popołudniowych wiadomości obejrzałam sama w domu.

*

– To musi gdzieś tutaj być – powtarzałam w kółko, przegrzebując zakurzone rzeczy w szafie.

W telewizji zaczynał się właśnie nowy program. Jeden z reporterów przekonał naukowców do wywiadu na żywo, w którym mieli zrelacjonować swoje dotychczasowe odkrycia. W tle kadru widać było kulę ustawioną na niedużym cokole i tak naprawdę wszyscy czekali, aż okularnik skończy wreszcie gadać, a kamerzysta wykona zbliżenie na artefakt.

Gdy tylko wróciłam przed TV, w laboratorium zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Czarna kula rozjaśniła się ni to zielonkawym, ni niebieskim czy fioletowym paskiem po obwodzie, i zabuczała, jakby zawiedziona lub znużona, drgając przy tym i ledwo dostrzegalnie się unosząc.

Wtem wszystko mi się przypomniało!

Dwunaste, wyjątkowe urodziny, podczas których w samotności dziewczęcego pokoju obwieszczona zostałam wybranką ludzkości. Wtedy zupełnie tego nie rozumiałam, teraz byłam o ten jeden krok bliżej poznania prawdy. O sobie i artefakcie.

Im dłużej wgapiałam się w ekran ustawiony tuż przed moim nosem, tym bardziej piłka, ten zapomniany szczeniaczek sprzed lat, trzęsła się, jakby musiała podjąć ważną życiową decyzję, aż w końcu jednostajnym ruchem, powoli uniosła się w powietrzu. Spekulacje prowadzącego zostały w ten sposób szybko ucięte, a ostatnie niedopowiedziane słowo ugrzęzło mu w gardle.

Wiedziałam, co mam dalej robić. Chwyciłam za telefon i wybrałam numer do studia.

III

Ludzie, pięknie różnorodni, lubujący się niestety w podziałach, znów dawali wyraz swoim odmiennym i radykalnym opiniom. I tak otrzymaliśmy cały wachlarz możliwości: co zrobić z kulą, co ona oznacza i co dzięki niej możemy osiągnąć? Jeden wielki chaos, szum informacyjny i brak konkretów.

Politycy upatrywali w niej szansę na powiększenie swojej władzy, jeśli nie bezpośrednio to, chociaż poprzez manipulację. Nie dalej od nich stali zresztą generałowie wojsk, a za nimi czekała już kolejka lobbystów największych koncernów i inni wpływowi biznesmeni.

Napięcie w społeczeństwie było duże. Niezależnie od tego, jaką stronę wybierali, wrzawa i niekończące się dyskusje trwały, a media jeszcze podsycały ten ogień.

Tylko naukowcy, jakby stojący w cieniu, szanujący czas i pracę, zdawali się niczego nie zauważać, badając dalej tajemniczy artefakt w zaciszu swoich sterylnych laboratoriów. Byli ostrożni i nie działali gwałtownie, przewidując, że eksplozja mogła jednak nie być przypadkiem.

Dość szybko odkryli, że kuli brakuje jednej wierzchniej warstwy, bardzo cienkiej, ale znamiennej, choć nie potrafili odpowiedzieć czy to ona była powodem eksplozji. Nie odnaleźli bowiem nigdzie znanych im substancji wybuchowych.

Drugim odkryciem, jakiego dokonali, były liczne napisy na powierzchni kuli. Delikatne różnice w strukturze powierzchni dostrzeżono pod mikroskopem elektronowym. Napisy były drobne i przypominały mieszankę hebrajskiego i aramejskiego, lecz ich odczytanie miało zająć wiele miesięcy, jeśli w ogóle było możliwe.

*

Jest! Dostałam swój czas antenowy. Jedyną szansę, aby zwrócić uwagę ludzi na współczesne problemy świata. Czułam się trochę jak kandydatka na noblistkę lub supermodelkę. W sumie chciałabym chyba za jednym razem zgarnąć obie te nagrody.

I niby się przygotowałam tak merytorycznie, jak i stylizacyjnie, ale im bliżej wystąpienia byłam, tym większe budziły się we mnie wątpliwości. Ostatecznie porzuciłam stertę kartek zapisanych wytartymi sloganami i zmieniłam kolczyki – coś dla ducha i ciała.

– Jest źle – zaczęłam niepewnie, ale już po kilku głębszych oddechach nabrałam werwy. – Jest bardzo źle! Spójrzcie ludzie, co robicie? Kłótnie, przepychanki, dewastacja ziemi niczym pasożyt… – nie zamierzałam przebierać w słowach. – Brat nieszanujący brata! Siostra okradająca siostrę! Zamiast empatii, zysk i wyzysk, aż żyły sobie wypruwacie, by osiągnąć święty spokój, co najwyżej wypisany na nagrobku…

– Albo staniemy się cywilizacją wszystkich ludzi i Ziemi, albo zamienimy piękną Matkę Naturę w zgliszcza i zginiemy, nic nie osiągając…

*

Nie posłuchali.

Na fali wydarzeń próbowali wypromować się pseudonaukowcy, którzy jeden przez drugiego wykrzykiwali swoje rewelacje. Dla jednych napisy były zwykłym żartem obcych, co najwyżej ozdobą, kulturowym przymusem nieznanych nam istot, dla drugich ważnym wyznacznikiem etyczno-moralnym, a znakom przypisywali znaczenie wręcz biblijne, gdy inni, Ci bodaj najbardziej zdroworozsądkowi, podpowiadali, że być może to zwykła instrukcja lub próba komunikacji, list w butelce, słowa pokroju: „Witajcie, mamy pokojowe zamiary”. Prawdy jednak nie znał nikt.

W opozycji do nich stali bardziej ambitni profesorowie, którym zresztą przyklaskiwali militarni. Ci stawiali na rozwiązanie siłowe i chcieli otworzyć tę czarną skrzynkę. Przecież wiadomość musi być w środku, przypuszczali. Oficjalnie do żadnego otwarcia nie doszło, ale potężna eksplozja w laboratorium, która pochłonęła cały personel, a budynek przemieniła w gruzy, mówiła sama za siebie. Kłęby dymu po tym niebyłym wydarzeniu było widać z kilkudziesięciu kilometrów przez parę ładnych dni. Do trzech razy sztuka, jak to mówią.

I tak w ciągłej atmosferze sensacji Świat, zamiast zacząć współpracować, jednoczył się w gorączce, gdy choroba po cichu zżerała go od środka.

IV

Nie było innego wyjścia. Skoro słowa nie działały, należało wziąć sprawy w swoje ręce. Zresztą myślę, że zrobiłam to już w momencie, gdy małymi dłońmi pierwszy raz dotknęłam kuli, a ona się przede mną otworzyła.

Chciałabym powiedzieć, że plan był dopięty na ostatni guzik, ale tak naprawdę planu nie było żadnego. Ot, włamać się do laboratorium i wynieść artefakt. Co dalej? Sama nie wiedziałam.

Na szczęście, zyskując dużą popularność, zyskałam również wielu sprzymierzeńców, w tym speców od bezpieczeństwa cyfrowego, fałszerzy dokumentów i kart, a przede wszystkim wtyczkę w samym laboratorium. Zabawne, że po tygodniach nawoływania do odłożenia orężu, musiałam sama sięgnąć po niezbyt prawe narzędzia, przekuwając talenty kolegów w broń przeciwko innym i wkroczyć na ścieżkę wojenną. Choć robiłam to dla innych.

*

Godzina zero. Poddenerwowana, ale i zdeterminowana szłam pierwszym holem wielkiej jednostki badawczej. Jednocześnie wiedziałam, że za kwadrans, gdy nadejdzie mój czas antenowy, w studiu zapanuje chaos i zaczną mnie szukać, ale nie mogłam inaczej postąpić.

Przy sobie nie miałam praktycznie nic, tylko pustą torbę i ogromne pokłady nadziei, że wszystko się jakoś ułoży. Żadnej broni, gazu, nawet paralizatora.

Kolejne drzwi otworzyły się pod trefną kartą dostępową. Wiedziałam tylko, że kula znajduje się na jednym z niższych poziomów. To było dość oczywiste, lecz jak tam dojść i ile jeszcze przeszkód i sektorów będę musiała pokonać…

– Psst – zawołał ktoś zza rogu. To musiała być moja wtyczka! Doktor, którego pierwszy raz widziałam bez kombinezonu ochronnego, w którym występował w telewizji.

Rezygnując z windy, zeszliśmy schodami na poziom -3. W schowku nieopodal upragnionej sali z artefaktem miał przygotowany już dla mnie kombinezon, ciut za duży i niewygodny, ale to nie rewia mody i nie zamierzałam wybrzydzać.

Nie mogłam uwierzyć, że od czarnego znaleziska z dzieciństwa dzieli mnie zaledwie kilkadziesiąt kroków. O dziwo na korytarzu tej kondygnacji było o wiele spokojniej niż na poziomach nadziemnych. Mniejszy dostęp to także mniej ludzi, ale i mniejsza kontrola, choć przed samymi drzwiami stali dwaj stróże. Widać było, że im wszystko jedno, bo rutyna brała górę i wpuszczali każdego, jak leci.

– Przepraszam! – nieoczekiwanie odezwał się jeden, czym omalże nie przyprawił mnie o zawał serca. Zawsze myślałam, że w podobnej sytuacji dałabym kolesiowi prosto w gębę i zabrała szybko to, po co przyszłam, ale fakty były takie, że mnie zamurowało.

– O co chodzi? – ponaglał doktor.

– Suwak, ma pani niedopięty suwak.

– O, dziękuję! – poprawiłam i czym prędzej zniknęliśmy we wnętrzu sali.

Sala nie była duża. W środku znajdowało się kilku laborantów i ich asystenci. Aktualnie na kuli nie były przeprowadzane żadne testy, jakby nikt tutaj nie był nią zainteresowany. Pewnie trwała komputerowa obróbka danych czy inna niepojęta przeze mnie współczesna magia.

Artefakt, odizolowany, lecz niestrzeżony lewitował wciąż nad cokołem, otoczony szklanym akwarium. Wiele nie myśląc, poszłam wprost po kulę, chwyciłam ją i schowałam do torby.

W Sali nagle zapanowała konsternacja i nieskoordynowana bieganina, choć jakoś nikt nie zamierzał nas powstrzymać. Nawet nie odezwał się alarm i nie zapaliły czerwone światła. Czyżby cichy alarm? A może to pułapka zastawiona na mnie?

Spanikowałam i zaczęłam biec. Za mną puścił się doktor – domniemana wtyczka, zdrajca, może szpieg, już sama nie wiedziałam – który dopadłby mnie tuż za drzwiami, gdyby nie to, że zamiast zgrabnie wyskoczyć z pomieszczenia, potknęłam się o własne nogi i wpadłam na strażników. Strike! Wszyscy przewróciliśmy się jak kręgle, ale to ja wstałam pierwsza.

Po kilkudziesięciu sekundach grozy opuściłam budynek. Udało się.

*

Cały świat już wiedział, że coś jest nie tak. Gdy tylko realizator zorientował się, że dziś nie dotrę do studia, i to nie z powodu kataru, od razu wysłał przed laboratorium wóz transmisyjny, choć nie mógł wiedzieć, jaki czeka na niego materiał. Bo to wcale nie był temat dekady czy stulecia, to mógł być ostatni temat dla całej ludzkości.

Rezygnując z własnego auta, postanowiłam wskoczyć do wozu, by nadać komunikat na żywo, jak to się mówi, z centrum wydarzeń, jakim byłam ja sama – dziecko, kelnerka i zbawicielka:

– Włącz kamerę i dawaj na setkę – rozkazałam bezpardonowo.

Nie wiedziałam, jak zacząć. Nie chciałam wyjść na obłąkaną, a musiałam też chwilę odetchnąć. Zamiast więc cokolwiek mówić, na sam początek wyjęłam artefakt z torby. Dopiero teraz mogłam mu się ponownie przyjrzeć. Wyglądał tak samo, jak wtedy, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy.

Puściłam go, lecz ten spadł prosto na podłogę. Trochę się przejęłam, ale po chwili czarna kula, nieprzyjemnie wybudzona, zaburczała znajomo i rozświetliła się paletą barw, jak gdyby przeciągała sztywne kończyny, znieruchomiałe od wieloletniego snu. Uniosła się na wysokość mojej głowy, by spojrzeć na mnie kolorowymi światełkami.

– Przepraszam, nie wiedziałam… – wydukałam szczerze. Jeszcze kilka chwil trwaliśmy tak w tej niezręcznej sytuacji, jakbym właśnie spotkała miłość życia, której od dawna nie widziałam i nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego sensownego zdania, lecz rozumieliśmy się bez słów.

– Co teraz zrobisz? – przejął inicjatywę kamerzysta, wiedząc, o czym chcą usłyszeć telewidzowie.

– Nic. – W końcu odparłam z zaskakującym nawet mnie spokojem.

W tym samym momencie kula, rozumiejąc, co mam na myśli, zaczęła świecić i wirować coraz szybciej, by w ułamku sekundy wystrzelić przez karoserię vana i zniknąć za horyzontem.

Czarna kula nie mogła po prostu już więcej trafić w chciwe ludzkie ręce. To był koniec.

Outro

Kto wie. Być może, gdyby w zbiegu niezliczonych okoliczności artefakt nie trafiłby ponownie do rąk niewinnego dziecka, historia ludzi zakończyłaby się tragicznie, a tak…

Przed chłopcem w jasnym blasku wyrosły dwie wysokie humanoidalne istoty. W ten sposób nawiązaliśmy pierwszy kontakt z obcą cywilizacją – poprzez kwantową teleportację.

„Witaj młodzieńcze. Obserwowaliśmy Wasze zmagania z testem cywilizacyjnym, jakie prowadziliście przez ostatni miesiąc… i jesteśmy zmieszani. Gdyby to zależało od nas, zostalibyście unicestwieni, jako rasa beznadziejna, lecz w pełni ufamy wynikowi tego testu.

W heroicznym czynie jednostki porzuciliście w porę kość niezgody, jaką stał się artefakt w Waszych rękach, oddalając od siebie, wydawałoby się nieuniknioną samozagładę… Jak my niegdyś, zatem tak teraz ludzkość zostaje zaproszona do grona Zjednoczonych Cywilizacji Międzygalaktycznych.

Od dziś nasza wiedza jest waszą, nasza technologia waszą technologią, a cały Wszechświat stoi przed Wami otworem… Powodzenia na nowej drodze rozwoju”.



Sponsorem konkursu jest Portal. Serdecznie dziękujemy!

WordPress › Błąd