Bebop od Bitewing Games.
Poszło by się na koncert, prawda?
Ale bilety drogie. Przedsprzedaże nagłe. Dobre miejsca szybko zajęte…
Z pomocą przychodzi Bebop – nasz własny, planszowy symulator rezerwacji! Teraz z dodatkową funkcjonalnością – sortowaniem widzów po ulubionych instrumentach!
Zainteresowani? Zapraszamy na widownię!
Kości Festival 2025
Bebop to gra o rozmieszczaniu kości na mapie muzycznego festiwalu. I choć wszystkie zespoły grają tu jednocześnie, to nie słychać żadnej kakofonii!
Na terenie festiwalowym znajdziemy niewielkie sceny, mieszczące od jednego do kilku muzyków. Naszym celem jest najpierw rezerwowanie, a następnie wypełnianie miejsc kośćmi – fanami. Reprezentowani przez te kości widzowie mają swoje oczywiste preferencje – jedni lubią sekcję dętą, inni instrumenty klawiszowe, niektórzy są tu wyłącznie dla perkusistów. Musimy tak ich rozlokować, by zasiedli blisko swoich ukochanych instrumentów – i przy okazji zdobyli dla nas, promotorów, sowite punkty.
Tak w skrócie przedstawia się Bebop.
Czy już słyszycie muzykę?
Nie? Pozwólcie, że podgłośnię.
Mają Państwo rezerwację?
Pod pewnymi względami, Bebop przypomina Kaskadię, a może bardziej Calico. Walczymy tu ze stale zmniejszającą się paletą możliwości i wciąż zawężajacym polem gry. Chociaż nie możemy mieć nigdy więcej niż 3 zarezerwowanych, ale nieobsadzonych kośćmi miejsc, to i tak znikają one w mgnieniu oka. W swojej turze mamy do wyboru dwie akcje: możemy miejsce zarezerwować, albo obsadzić je kolorową kością z naszej puli.
Staramy się przy tym nie tylko być tam, gdzie nasze kości pasują do instrumentu na scenie, ale też tam, gdzie staną się częścią większej, kolorowej rodziny. System punktacji działa na kilku poziomach.
Na tym najprostszym – dokładając fioletowy fortepian do grupy fioletowych kości otrzymujemy po punkcie za każdy fioletowy fortepian w tej „rodzinie”, w tym nasz, niezależnie od tego, kto jest właścicielem pozostałych kości.
Na kolejnym – gdy scena zostanie otoczona fanami, odbywa się występ i punktujemy każdy instrument na niej obecny. Tu chcemy mieć jak najwięcej fanów grającego właśnie instrumentu. Otrzymamy punkty zgodnie z aktualnym cennikiem, po czym wartość danego instrumentu spada o 1, a zwycięzca zabiera żeton instrumentu ze sceny.
Na sam koniec zaś punktują największe rodziny w danym kolorze (oznaczane, dla czytelności, seksownymi nutkami). I tu ostatni punktowy twist wieczoru, w którym wykorzystamy zdobyte wcześniej żetony. W każdej kolorowej rodzinie posiadacz największej liczby fanów danego instrumentu otrzyma tyle punktów, ile posiada żetonów.
Nie sposób odmówić temu systemowi kreatywności, ale w żadnym wypadku nie jest to kreatywność płynna i elegancka.
No to gramy!
Bebop zapowiada graczom cerebralną rozrywkę opartą na dwóch akcjach. W rzeczywistości bardzo szybko odkrywamy, że pozycjonowanie się w odpowiednich miejscach to dopiero początek piramidy. Chcemy przecież nie tylko zdobywać „małe punkty” w trakcie gry, podłączając się do kolorowo-instrumentalnych rodzin. Walczymy też o punktację za występy, a występy chcemy wybierać tak, by wygrywać żetony instrumentów. Te w końcu zapunktują dla nas na koniec, i to nie raz, a nawet pięć razy – po jednym dla każdego koloru, w którym zdobędziemy dominację.
Być może mój chaotyczny opis nie oddaje dobrze dramatyzmu, jaki wiążę się tu z każdym ruchem. Przestrzeń nam się kurczy, pula dostępnych kości stale zmienia, a nasze możliwości adaptacyjne są ograniczone. Przerzucać kości możemy jedynie wtedy, gdy rezerwujemy miejsce – poza tym jesteśmy skazani na to, co wyjdzie z worka. Przygotowanie sobie odpowiedniej sekwencji rezerwacji, przerzucenia, uzyskania dobrej ścianki o obsadzenia miejsca może trwać nawet kilka tur.
Ale to nie tylko kwestia tego, że gra jest trudna czy skomplikowana.
Tu po prostu dzieje się trochę za dużo, a nie wszystko jest pod naszą kontrolą.
Kości bywają kapryśne, a tu częściej niż rzadziej czekamy na bardzo konkretne symbole, w bardzo konkretnych kolorach. Ale w worku tych kości jest czasem 50 czy 60 – a czas nie jest po naszej stronie. Gdy komuś kości podchodzą, aż miło, nie sposób się nie frustrować jawną niesprawiedliwością.
W każdym momencie próbujemy punktować coś na bieżąco, jednocześnie kładąc podwaliny pod punktację końcową. A to często brzmi jak żonglowanie kilkoma talerzami jednocześnie, przy czym w dowolnym momencie przeciwnik może wytrącić nam talerz z rąk – lub znacząco zmniejszyć jego wartość.
Napiwek zostawiamy u saksofonisty
Nie do końca prosta, wymagająca ciągłych re-kalkulacji punktacja, ma jeszcze dwie ciemne strony.
Po pierwsze – trudno nam określić w danym momencie, kto prowadzi, bo zmienia się to bardzo dynamicznie. Jeśli nagle jedna rodzina kości przestanie być największą, szala zwycięstwa przechyli się w stronę innego gracza. To powoduje pewne poczucie znikomej sprawczości – gramy, ale do samego końca nie wiemy, do której bramki.
Po drugie – system punktacji końcowej podsuwa prostą myśl, że wystarczy skupić wszystkie siły na obstawianiu jednego instrumentu czy koloru, by wygrać. Na szczęście losowość i mechanizmy z nią związane trochę hamują takie zapędy.
Sprawę trochę urozmaicają opcjonalne, ale moim zdaniem niezbywalne żetony specjalne. Te pozwalają zająć niedostępne dla zwykłych fanów miejsca VIP, umożliwiają wykonanie dwóch rezerwacji pod rząd, dołożenie kości razem z żetonem, a nawet wysiudanie innego gracza z jużzarezerwowanego miejsca. To ciekawe moce, a ich jednorazowość inspiruje do wykorzystania ich w idealnie wycyzelowanym momencie.
Bebop jest przy tym bez wątpienia grą piękną i różnorodną. Mamy tu fascynujące ilustracje Webersona Santiago (Krwawa Oberża, La Famiglia, Dracula vs Van Helsing), intensywne barwy i dwie (cztery z dodatkiem) plansze festiwali o różnym stopniu „kompresji”. Co ciekawe – do każdego z nich zasugerowana jest w instrukcji ścieżka dźwiękowa w postaci jazzowej płyty, pasującej do niej intenstywnością.
To co dzisiaj grają?
Inspiracje grami Reinera Knizii są w Bebop jasno czytelne. Grze nie brakuje pomysłów i werwy – zabrakło tu tego finalnego szlifu, dzięki któremu gra staje się płynna i elegancka. Bebop łapie za ogon dwie sroki, przez co jest zbyt przekombinowane jak na grę rodzinną, a z drugiej zbyt mało strategiczne jak na typową „grę dla graczy”. Tej pierwszej grupie trudno będzie sprawnie wytłumaczyć reguły punktacji, tej drugiej – usprawiedliwić kapryśną losowość.
Potrafię sobie wyobrazić jakiś wariant zasad, w którym punktacja jest nieco prostsza, albo losowość mniej dokuczliwa. Jednak w obecnej postaci jest to gra, która zbyt często powoduje konsternację, a zbyt rzadko czystą radość z dobrze przeprowadzonej, może nawet wirtuozerskiej tury. Przestrzenna zagadka jest ciekawa, ale nałożone na nią warstwy odwracają od niej uwagę. To czas spędzony na cichej, intensywnej kalkulacji, która zbyt często zagłusza muzykę, którą powinniśmy tu słyszeć.
Zalety:
+ cudnej urody oprawa graficzna
+ oryginalny, choć nieułatwiający zrozumienia gry temat
+ wymagająca zagadka rozwiązywana w stale kurczącej się przestrzeni
+ duża różnorodność festiwalowych plansz
Wady:
– nieintuicyjny system punktacji
– losowość, z którą trudno jest walczyć
– wraz z postępem gry coraz trudniej jest szybko odczytać jej stan – proporcje kości i żetonów rezerwacji sprawiają, że te drugie szybko znikają nam z widoku
Dziękujemy firmie Bitewing Games za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(4.5/10):
Oprawa wizualna
(7.5/10):
Ogólna ocena
(6.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.