Zdarza się, że gdy gra planszowa ma jakikolwiek związek z cyfrowym światem, słyszę: „Nie po to gram w planszówki, żeby korzystać z komputera, telefonu czy tabletu”. Znam graczy, którzy na wspomnienie aplikacji towarzyszącej grze krzywią się, jakby połknęli cytrynę. Czy to kwestia naruszenia świętości planszówek, czy obawa, że niedziałające oprogramowanie za kilka lat uczyni ją niegrywalną? A co z tytułami, które po prostu zostały w całości przeniesione na ekran komputera? Czy nadal gra się w nie tak samo? Czy ukochany tytuł wciąż potrafi dostarczyć tyle samo radości?
Do tej pory raczej nie poszukiwałam aktywnie cyfrowych wersji planszówek. Overbossa posiadam w “wersji kartonowej” i nie czułam potrzeby dodania go do żadnej wirtualnej biblioteki. Na konsolę trafił trochę przypadkiem, gdy ktoś z rodziny pomylił go z inną grą… Skoro już się pojawił, grzechem byłoby nie przetestować. Prawda?
Kropka w kropkę, piksel w piksel
Ekran startowy wita nas charakterystyczną facjatą Króla Ropucha. Nie jest to jedyny znajomy element. Każdy kolejny krok utwierdza w przekonaniu, że gra została przeniesiona jeden do jednego, zarówno pod względem graficznym jak i rozgrywki. Zachowane zostały te same rodzaje terenów (łącznie z kafelkami wież, które normalnie występują dopiero w mini dodatku), potworów i bossów. Tryby gry również odpowiadają temu, co możemy znaleźć w planszówce. Nie zabraknie celów, misji pobocznych, ani kart komend.
Wszystkie zasady są pod ręką: w każdej chwili można podejrzeć punktowanie kafelków, aktywne cele czy opis zadań. Fajnym dodatkiem jest tutorial, który przeprowadza przez podstawowe zasady w sposób krótki i przystępny. Jeśli jednak chcemy dowiedzieć się o grze ciut więcej, to musimy wczytać się w dodatkowe zasady umieszczone pod jednym z przycisków.
To żyje!
No dobrze, może nie zupełnie żyje, ale się rusza. Grafika pozostaje wierna wersji pudełkowej, ale w cyfrowej edycji zyskała dodatkowe efekty dźwiękowe i animacje. Potraktowano w ten sposób wszystkie kafelki, zarówno terenu, jak i potworów, co przyjemnie ożywia rozgrywkę. Dzięki temu plansza nie jest statycznym obrazkiem, tylko czymś nieco bardziej interaktywnym.
Trzeba jednak wspomnieć, że animacja samego dokładania kafelków spowalnia rundę, ale jeśli komuś bardzo to przeszkadza, to można ją wyłączyć w ustawieniach. Interfejs jest przejrzysty i czytelny, a do tego mamy polską wersję językową, co zawsze jest dużym plusem.
Muzyka? Jest i tyle mogę o niej powiedzieć. Nie przeszkadza, nie wybija z rytmu, ale raczej nie dostanie nagrody za soundtrack roku.
Loch dla jednego
Znajomi zajęci, a ty akurat masz chwilkę czasu? Tryb solo zalotnie mruga z ekranu. Tak samo jak w wersji planszówkowej, dostaliśmy zarówno kampanię, jak i klasyczne bicie rekordu punktowego. Możemy także rzucić wyzwanie wirtualnemu przeciwnikowi sterowanemu przez AI
Dla mnie to rozwiązanie prawie idealne – nie muszę przejmować się setupem ani żmudnym podliczaniem, bo gra robi to za mnie. Minusem jest jednak to, że wynik poznajemy dopiero po zakończeniu partii. W trakcie rozgrywki nadal trzeba samemu kontrolować, ile punktów udało się uzyskać, a szkoda, bo podgląd aktualnej punktacji znacznie zwiększyłby komfort grania.
Gorące krzesła
Nie samym solo planszówkowicz żyje. Wręcz bym powiedziała, że zwykle do pełni szczęścia potrzebuje jednak współgraczy. Jak jest więc w tym przypadku z graniem multiplayer? Trybu online nie uświadczymy (przynajmniej w wersji na Xboxa, Steam chyba ma taką opcję), ale jeśli mamy ochotę na domowe rozgrywki z własnej wygodnej kanapy, to proszę bardzo: kontrolery w dłoń!
A właściwie jeden. Przynajmniej w pierwszym momencie, bo żeby każdy miał swój trzeba trochę pogrzebać w opcjach Xboxa. To największy minus lokalnego multiplayera – brak prostego przypisania padów do konkretnych osób. W efekcie albo wymieniamy się kontrolerem, albo wszyscy sterują jednocześnie, co prowadzi do zabawnych, choć czasem irytujących sytuacji, gdy ktoś przypadkiem naciśnie przycisk poza swoją turą. Na szczęście, gdy już uda się ogarnąć konfigurację, rozgrywka staje się bardziej płynna i przyjemna.
Digital czy nie-digital, oto jest pytanie?
Cyfrowy Overboss to wierna adaptacja, która nie próbuje wymyślać nic na nowo, a jedynie przenosi całość na ekran. Mechanicznie nic się nie zmieniło. To ta sama stara, dobra gra, w której wcielamy się w wielkiego złego potwora, tworzymy kafelkowy świat i czasami wkurzamy się na losowość (zwłaszcza w trybie solo!) – bogowie RNG trzymają się mocno i nie zamierzają odpuścić.
Obie wersje Overbossa mają swoje zalety. Planszowa edycja to bardziej intymne i angażujące doświadczenie, które zachęca do spotkania z innymi przy stole. Cyfrowa natomiast jest wygodną alternatywą. Brak setupu, automatyczne liczenie punktów, zapis gry i możliwość zagrania gdziekolwiek sprawiają, że sprawdza się idealnie, gdy chcę pograć sama albo mam ochotę na szybki mecz z domownikami.
Dla mnie to świetne uzupełnienie wersji pudełkowej. Zwłaszcza przy wariancie solo. Ach ta wygoda! Włączam konsolę, uruchamiam grę i gram. Bez rozstawiania, bez pakowania, bez tachania pudełka. Ba, mając wersję na urządzenia mobilne można nawet odpalić partyjkę w autobusie czy pociągu. A że Król Ropuch dalej patrzy na mnie tym samym przebiegłym wzrokiem – czy to w wersji papierowej czy cyfrowej – to znak, że Overboss trzyma się mocno w obu światach.
Jeśli szukacie cyfrowej wersji, warto zajrzeć na Enebę. Aktualnie klucze są niedostępne, ale możecie dodać grę do obserwowanych i złapać okazję, gdy się pojawią.
Overboss jest dostępny na praktycznie każdą platformę, od Steama, przez PlayStation, Xboxa i Switcha, aż po gry na telefon. Powyższa recenzja dotyczy wersji na Xboxa.
Dziękujemy firmie Eneba za przekazanie gry do recenzji.