Hoplomachus: Remastered od Chip Theory Games.
Przemierzyliśmy już mityczne krainy w Hoplomachus: Victorum, odwiedzając samotnie Atlantydę i tocząc epickie bitwy u stóp Wezuwiusza. Teraz ponownie przywdziewamy gladiatorskie sandały, by stoczyć nie mniej dramatyczne walki, ale już w (opcjonalnym) towarzystwie przyjaciół. Hoplomachus: Remastered to siostrzany tytuł, rozgrywający się już nie w formie intensywnej kampanii, ale niezależnych od siebie potyczek na jednej z dwóch aren. Co łączy i co dzieli te tytuły? Czy warto mieć na półce oba? I czy Hoplomachus w ogóle się na tej półce mieści, czy wymaga oddzielnego przechowywania, np. na stoliku nocnym lub w spiżarni?
Quo vadis, Pluto?
Źródłem problemów jest znów Pluton. Bóg podziemi znów ma problem z Ziemianami, kręci się więc po świecie, siejąc zniszczenie, wykrzykując obraźliwe hasła, grożąc Armagedonem. Trzeba go powstrzymać. A raczej: powstrzymać jego emisariuszy.
W zależności od wybranego trybu – a tych jest aż pięć – będziemy więc mierzyć się z innymi graczami (1 vs 1, w drużynach po 2 graczy lub w trybie Pandemonium dla 3-4 graczy), wspólnie walczyć z grupą potężnych wojowników, Nieśmiertelnych, lub rzucając wyzwanie Tytanom, półbogom głównie zainteresowanym niszczeniem wszystkiego, co ludzkie i piękne. Wspólnym elementem są ciężkie i efektowne sztony, reprezentujące nasze oddziały oraz nie mniej efektowne kości, które decydować będą o powodzeniu naszych ataków.
Pudełko Remastered to istny róg obfitości. Znajdziemy tu siedem asymetrycznych frakcji (10 jednostek + 4 Taktyki), sześcioro Nieśmiertelnych i sześcioro Tytanów – łącznie około 150 sztonów, którymi operować będziemy w trakcie rozgrywek. Ilość kombinacji jest zatrważająca, a każde zestawienie i każde rozłożenie żetonów (te dociągamy w ciemno z worka) to nowe wyzwanie dla naszych taktycznych zmysłów.
Przed nami sporo pracy – zacznijmy więc wylewać pot i ronić łzy szczęścia!
Widowiskowy sport
W centrum Hoplomachus: Remastered znajdziemy dwie areny – Pozzuoli i Koloseum – które, podobnie jak mapy w Victorum, funkcjonują tu niemal jako postać, aniżeli siatka pól. Areny mają swoje własne mechanizmy, pozwalając na inne zagrywki, różnicując sposoby przyzywania naszych jednostek oraz sposoby zdobywania Przychylności Tłumu (punktów, którymi odblokujemy zdolności, jednostki i wzmocnienia). W efekcie na każdej z aren wrażenia z rozgrywki są istotnie różne. Na Pozzuoli będziemy dążyć do utrzymania środkowych pozycji, bo te umożliwiają zdobywanie punktów. W Koloseum isotności nabierają narożniki, w których przyzywać możemy Strażników – potężne jednostki strzelające. I tak jak Pozzuoli umożliwia nam werbowanie jednostek w bezpieczeństwie swojego narożnika mapy, Koloseum szybko zmusi nas do korzystania z centralnych, eksponowanych pól, gdy nasze będą zajęte.
Oczywiście gra żyje i oddycha frakcjami – pełnymi unikatowych jednostek i wzmacnianych charakterystycznymi dla nich żetonami Taktyk. Synergie między jednostkami oraz ich możliwości w zestawieniu z możliwościami przeciwnika będą tu źródłem ogromnych emocji – i powodem dramatycznych decyzji taktycznych. Oto bowiem w naszej armii pojawia się… Bitewny Nosorożec, który… stoi w miejscu! Żeby ruszyć tę górę mięsa choćby o jedno pole musimy wzmocnić go odpowiednim żetonem Taktyki (+1 do ruchu). Wtedy jednak jego ruch decydowany jest losowo, rzutem kością. By to zmienić, musimy wprowadzić do gry jednostkę z umiejętnością Mistrz Bestii – lub „popchnąć” go inną jednostką ze zdolnością Pchnięcie.
Mamy więc bardzo żywotną, a więc trudną do zabicia jednostkę, wokół której musimy umiejętnie zbudować swoją strategię. Zrobić z biednego Nosorożca żywą tarczę? Skupiać na nim ataki wroga, podczas gdy my zapolujemy na Bohatera (jeden z warunków zwycięstwa to ubicie herosa przeciwnika)? A może usadzić go w kącie i nie ruszać, dopóki to nie będzie absolutnie konieczne (drugim warunkiem jest wyczyszczenie mapy z jednostek wroga)?
A to dopiero jedna jednostka… z jednej frakcji.
Sandał przy sandale
Inną parą gladiatorskich kaloszy jest przestrzenne rozmieszczanie naszych oddziałów. Znajomość naszych zdolności oraz zdolności wroga to podstawa podstaw. Jeśli wróg oddaje 1 obrażenie, ilekroć jest atakowany – trzymajmy go na dystans i dziurawmy strzałami. Jeśli ważna dla nas jednostka jest atakowana – postawmy obok jednostkę z Prowokacją, by ściągała na siebie wszystkie ataki. A jeśli mamy na mapie wojownika, który potrafi zrobić Trąbę Powietrzną (przemocny atak, w którym rzucamy tyloma kośćmi, ilu otacza nas wrogów i każdemu zadajemy tyle obrażeń, ile sukcesów wyrzuciliśmy), to wciśnijmy go w sam środek wrogiego skupiska i niech odczynia swoją magię.
We wszystkim pomogą nam żetony Taktyki, dodające jednostkom zdrowia, unieruchamiające wroga, zmuszające go do wyboru między ruchem i atakiem, czy dodające naszym atakującym dodatkowe kości lub zwiększające ich zasięg. W Hoplomachus: Remastered nie ma zbytecznych żetonów, nie ma jednostek kręcących się bez celu i nie ma bezużytecznych heksów na mapie. Gra inspiruje każdym centymetrem przestrzeni i każdym dostępnym dla nas zasobem. Wyjście z beznajdziejnych sytuacji nie jest łatwe, ale jest jak najbardziej możliwe, o ile znamy swoje mocne strony i potrafimy je wykorzystać. Rzadko która gra dostarcza tak silnej satysfakcji, gdy uda nam się zsynchronizować kilka umiejętności, by np. przyciągnąć do siebie wrogą jednostkę, unieruchomić ją i obdarować wianuszkiem następujących po sobie ataków.
Manerwom pomaga i jednocześnie je utrudnia sama sekwencja rundy. Zaczynamy od wstawienia nowej jednostki, potem używamy Taktyki (na jednostki własne lub wrogie, ale styczne z naszymi), poruszamy się i rozpatrujemy zdolności pasywne – a dopiero na samym końcu przystępujemy do ataku. Musimy myśleć przyszłościowo, często wystawiając się na atak w jednej rundzie, by w kolejnej zrealizować nasz chytry plan. Hoplomachus: Remastered bardzo zmyślnie utrudnia nam oczywiste zabiegi, typu „podbiegnę, rzucę Taktykę, odpalę pasywkę i wycofam się na bezpieczną pozycję”. Dla miłośników strategicznych dywagacji jest to pudełko Pandory – albo nawet jej kalejdoskop. Zmienność możliwości i bogactwo decyzyjne wynoszą Hoplomachusy na absolutne wyżyny – a nam dają sporo powodów, by przegrzać zwoje mózgowe.
Mityczne potwory i jak je zwalczać
Gdyby jednak pokonywanie znajomych było dla nas zbyt trywialne, Hoplomachus oferuje małą armię bossów do pokonania. Od Marsa, przez Małpiego Króla, aż po Szeherezadę i Ifryta, możemy tu zmierzyć się z naprawdę ciekawie pomyślanymi Tytanami. Cała ich obsługa to kwestia rzutu naprawdę dużą grupą kości – i rozpatrzenia ich po kolei.
Ukochana córka Heliosa – Kirke – zielonymi kośćmi ustala swój ruch. Czarna kość leczy ją i rani pobliskiego wroga, podczas gdy niebieska odpala Klątwę, wysysającą życie z przeciwników. Na deser – trafienia na żółtych kościach ranią jedną lub dwie jednostki, a przy odrobinie nieszczęścia również odległą o trzy heksy, najsilniejszą jednostkę.
Nasz ukochany batonik – Mars – również rusza się dzięki zielonym trafieniom, ale już żółtymi zamienia Obozy w Strażników. Niebieskie kości pozwalają mu atakować na różnych dystansach, a czarne – boleśnie odrzucać wrogów na słuszny dystans.
Każdy Tytan to nowe wyzwanie, a każda frakcja – i każdy zestaw frakcji! – inaczej poradzi sobie z nim na swój unikatowy sposób. Piękno Hoplomachus: Remastered tkwi właśnie w tej zmienności i różnorodności. W rozwiązywaniu przestrzennej zagwozdki, rzucanej nam przez arenę, przez wrogów, przez nasze jednostki, przez Taktyki i kilkadziesiąt umiejętności, mieszających się w mitycznym tyglu strategii i szczęścia.
To tego jest WIĘCEJ?!
Jeśli wciąż Wam mało, z pomocą przychodzi piękne i równie niewygodne w przechowywaniu pudełko Pandora’s Wake. Wraz z nim – dwie nowe areny, nowa frakcja Wezuwian oraz rozmaite jednostki do trybów solo i PvP.


Po co Wam nowe areny? Załóżmy, że szukacie adrenaliny – z pomocą przybędą pływające po Zalanym Koloseum KROKODYLE. Chcecie jeszcze bardziej rozgrzać mięśnie? Łapcie za wiosła i pakujcie jednostki na statki, wybierzcie Kapitana i zróbcie popisową rundkę wkoło areny! W trybie Skazańców (1-2 graczy) do Waszych drużyn dołącza Wyrzutek, którego trzeba przetransportować na drugą stronę Więzienia Fa Mel, by zapewnić mu wolność – przy okazji pokonując oczywiście zastęp wrogów. Uważajcie jednak, bo więzienia strzegą Scylla i Charybda, działające w tandemie by uniemożliwić Wam ucieczkę.
Nowe tryby gry jak Czempion czy Rywale to powiew świeżości, dzięki któremu żywotność Hoplomachusa zwiększa się kilkukrotnie. Pandora’s Wake to zastrzyk kreatywności i interesujących, tematycznych mechanik, które rozszerzają strategiczny leksykon Hoplomachus: Remastered. To imponujący dodatek, w pełni zasługujący na osobne pudełko – i należne mu miejsce na półce.
Remastered and mastered
Długie i ciężkie pudełka z Hoplomachus: Remastered i Pandora’s Wake ustawiłem chwilowo obok łóżka w sypialni, pod stolikiem nocnym i poza zasięgiem wzroku żony. Na półce po prostu nie mam na nie miejsca. Ewidentnie zostało zaprojektowane jako efektowny ekspozytor, zajmujący widoczne miejsce w każdej kolekcji.
Ale to kwestia wyłącznie pragmatyczna.
Tak jak Hoplomachus: Victorum jest rozrywką skrojoną pod jednego gracza – samotną wspinaczką pod wielką, agresywnie nastawioną górę – to Remastered jest przeżyciem, którym najlepiej jest się dzielić. Zderzenie dwóch mózgów nad piękną, neoprenową matą to dopełnienie doznań, które wyniosłem z kampanii. To imponująca, cudownie wydana gra, która cieszy tak samo wyzwaniem, jak i dźwiękami i odczuciami mu towarzyszącymi. Przekładanie i przesuwanie sztonów, losowanie ich z worka, międlenie w dłoni żetonów zdrowia, a w końcu agresywne ich wytrącanie spod ranionych jednostek przeciwnika – to przeżycia w pełni trójwymiarowe. Płaskość neoprenu dopełniona jest sensorycznością, której próżno szukać gdzie indziej. Chip Theory Games, jak sama nazwa wskazuje, wie to i owo o żetonach – i dzieli się tym z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Jest to tytuł specyficzny, bo jednak mocno trzymający się losowych w końcu rzutów kośćmi (podkreślmy: wybornymi kośćmi o zmiennych, ilustrowanych dyskretnymi nacięciami, prawdopodobieństwach sukcesu). Rozumiem, że w zestawieniu z listą około trzydziestu słów kluczowych, do których dość często trzeba zerkać, zanim wejdą nam w krew oraz wysoką, choć uzasadnioną ceną może być to tytuł dla wąskiej grupy graczy. Jest to jednak gra urzekająco prosta (jeśli chodzi o ilość zasad do zapamiętania), a jednocześnie głęboka strategicznie. Zmienna i różnorodna dzięki frakcjom, arenom, trybom i losowości dociągu jednostek, zachowuje świeżość nawet przy intensywnym ogrywaniu. Pomysłowe mechanizmy, jak uwięzieni bohaterowie, których trzeba oswobodzić, by weszli do gry czy swoiste „capture the flag”, gdzie zajmowanie konkretnych heksów gwarantuje nam strategiczne benefity, nadają grze sprężystości i umożliwiają uprawianie taktycznej woltyżerki najwyższych lotów. Tu nie ma nudy – emocje czekają na każdym kroku przeciwnika i przy każdym sięgnięciu do worka z jednostkami.
A emocje to w grach rzecz najważniejsza i pozwalająca sięgnąć prawdziwej boskości.
Zalety:
+ strategiczna głębia i taktyczna elastyczność
+ różnorodność trybów, pomysłowość aren, asymetrie frakcji = ogromna regrywalność
+ losowość, która emocjonuje
+ zwięzłe, kilkudziesięciominutowe partie i szybki setup
+ luksusowe wydanie, od neoprenowych map po ciężkie sztony
+ wyborny dodatek, praktycznie podwajający różnorodność trybów i aren
Wady:
– nie do końca praktyczne, choć efektowne pudełko
– jak na kościaną grę, zupełny brak przerzucania/zmiany wyników rzutów jest zaskakujący
– brak dedykowanej areny dla trzech graczy (tu po prostu używamy dowolnego z pól do przyzywania jednostek)
– poziom trudności w rozgrywkach solo miejscami przytłacza
Personalizowana mata dzięki uprzejmości Playmaty.pl
Dziękujemy firmie Chip Theory Games za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(10/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.