Tekken: The Board Game od Go On Board.
Skusiłem się.
Wydawnictwo Go On Board było uprzejme zaprosić mnie na swój event i uległem.
Po części z dziennikarskiego obowiązku, po części ze zwykłej ciekawości, a po trzeciej części – z mojego silnego uprzedzenia względem prezentowanej na wydarzeniu gry.
Ale może po kolei.
Test your might
Tekken: The Board Game to najnowsze dziecko poznańskich twórców, które wkrótce pojawi się na platformie gamefound. Tytuł ten wzbudził moje niezdrowe zainteresowanie już po zapowiedzi. Planszowa bijatyka to zawsze temat tyle interesujący, co trudny. Jaki pomysł na przeniesienie zręcznościowej gry w planszowe realia ma Go On Board? Karciany. Heksagonalny. Naturalnie figurkowy i prawdopodobnie – choć to czysta spekulacja – nieskończenie rozszerzalny opcjonalnymi dodatkami.
Byłem sceptyczny.
Obserwacja kolejnych zapowiedzi i fragmentów rozgrywek podsyciła ten sceptycyzm. Czułem podskórnie, że ani to IP nie jest specjalnie powabne, ani też ta mechanika specjalnie nie oddaje mu czci. W dyskusji na Forum nie brakuje głosów bliskich mojemu wewnętrznemu głosowi, głosu:
To nie bijatyka, to taktyczny skirmish – gogovsky
Wygląda to jak maszynka do wyciągania kasy z fanów – Wildcard
Nie rozumiem po co przenosić Tekkena na planszę? Nie prościej sobie włączyć konsolę? – bdm
[…] ja zagrywam zakrytą kartę, a Ty zgadnij co to za karta. Jak nie zgadniesz to mam punkt, a jak zgadniesz to Twoja kolej. Majstersztyk! – Zaan84Czegoś tu nie widzę? Czy to po prostu ma być aż tak proste? Nie wiem, może jak się gra to faktycznie jest to emocjonujące i wciągające. – pyz
Jest to planszówka, w której główną mechaniką jest zgadywanie co zagrał przeciwnik. Bardzo lubię Wiedźmina i uważam, że Łukasz mi zrobił wiele wieczorów tą gierką. No ale tego to mi się nawet nie chce komentować. – MManiekM
Dopóki nie otrzymałem zaproszenia na wydarzenie, skreśliłem grę jako coś, w co ani nie chcę grać, ani tym bardziej tego recenzować. Jednak wizja darmowej kawy i możliwości sprawdzenia Tekkena w praktyce wygrały z miłością do wolnych sobót. Wstałem odpowiednio wcześnie, ubrałem adekwatną koszulkę i ruszyłem na turniej.
(za zdjęcia dziękuję nadwornemu fotografowi Go On Board!)
Pojedynek influencerów
Event zorganizowany był w pobliżu poznańskiej siedziby Go On Board, w komfortowych i klimatycznych wnętrzach, delikatnie obrandowanych logotypami i roll-upami GOB.
Na wejściu podpisałem NDA, które pewnie uda mi się tu kilkukrotnie niechcący złamać, za co przepraszam Go On Board oraz potomków, którzy po mojej śmierci będą tę NDA’kę spłacać, a Wam, Czytelnikom, gratuluję wyciągnięcia ze mnie tych informacji siłą.
Wydarzenie było bardzo sympatyczne i bardzo low-key. Około 20 gości, około tuzina goonboardowców i jeden wydajny ekspres do kawy. Pokręciliśmy się trochę przy stołach, poznając zasady i napełniając filiżanki, po czym nastąpiło krótkie wprowadzenie Łukasza Woźniaka i mogliśmy zaczynać.
Zostałem wylosowany do grupy śmierci. Spodziewałem się absolutnie najgorszego, jednak ku mojemu zaskoczeniu – dwa razy nawet wygrałem, co jednak nie wystarczyło do awansu z grupy i walki w finałach. Odetchnąłem z ulgą, że nie byłem ostatni. Zwykle jestem.
Kick, punch, block
Tekken: The Board Game opiera się na dwóch centralnych mechanizmach: zagrywania kart złączonych w sekwencje oraz odgadywania dedukowania ruchów przeciwnika.
Łączenie kart znamy już z Wiedźmina: Stary Świat – zgadzać muszą się „zakładki” widoczne na kartach. Jeśli do tego zgadzają się kolory – możemy odpalić specjalne umiejętności i mocniejsze ciosy.
Celem jest oczywiście wymęczenie przeciwnika, albo siłą własną, albo siłą uderzenia w ściany areny czy przebijania przez podłogi i sufity. Akurat areny są pomyślane bardzo ciekawie: mamy tu dające się „otworzyć” ściany, pękające podłogi, przez które możemy spaść, a nawet pędzące po mapie radiowozy, tratujące napotkanych fajterów.


Ich combo-umiejętności spełniają swoją rolę: zadają dodatkowe obrażenia, przesuwają przeciwnika, pozwalają zamienić się z nim miejscami albo dołożyć do combo dodatkową, czwartą lub nawet piątą kartę. Każda postać ma też to wyboru dwie (przynajmniej w wersji prototypowej) zdolności Furii, odkrywane i możliwe do odpalenia, gdy pasek energii osiągnie kolor czerwony.
Sama „przestrzenność” gry sprowadza się do tuptania po heksach tak, by zadawać ciosy w zwarciu, ale nie stać plecami do bolesnych ścian, grożących dodatkowymi obrażeniami. Karty wydarzeń czasem zwalą nam na głowy trochę gruzu, raniąc wszystkich, lub odpalą specyficzne dla mapy efekty.
Dodatkowe punkty, oprócz tych za samą wygraną, możemy zdobyć spełniając cele poboczne – zagrywając karty w określonych zestawach kolorów, wygrywając bez użycia Furii czy bez utraty życia.
Ken ju Tekken?
Esencją gry są jednak karty. Każda postać ma cztery karty specjalne – reszta to standardowy deck, uniwersalny dla wszystkich. Przydatna ściągawka z ich zawartości znajduje się zawsze z boku planszy.
I ta ściągawka jest dla nas naprawdę istotną pomocą. Większość gry bowiem sprowadza się do tego, by liczyć karty swoje i przeciwnika. Po co? By lepiej przewidywać, co może mieć na ręce – a czego raczej nie ma. Już zagrał cztery low kicki? Ile czerwonych jeszcze może mieć? Czy teraz idzie w combo czy po prostu w generyczny, niezwiązany z niczym lep na maskę?
Zagrywane po kolei, zakryte karty możemy bowiem „zgadywać”. Jeśli skutecznie przewidzimy, czy zagrano atak górny, centralny czy dolny, przerwiemy combo, nie otrzymamy obrażeń i przejmiemy inicjatywę. Co więcej: będziemy mogli zagrać pierwszą kartę już odkrytą, bez możliwości jej zblokowania.
Istnieje realna pokusa, by grać oczywiste combosy i zadawać dodatkowe obrażenia.
Ale oczywiste ciosy są oczywiste też dla przeciwnika.
Istnieje więc realna pokusa, by nie grać combosów, żeby przeciwnik nas nie zablokował.
Ale to jest czytelne też dla przeciwnika.
Wpadamy więc szybko w paragraf 22, gdzie ani oczywiste, ani nieoczywiste ciosy nie są dobrym wyjściem. Budzi się w nas pociąg do chaosu, grania byle czego, byle nie zostać zblokowanymi. Byle zadać choćby małe, ale konsekwentnie powtarzane obrażenia.
Porównania do „kamień, nożyce, papier” nie są bardzo chybione. Mamy 33,33% szansy na trafne odgadnięcie karty – w teorii nawet ciut więcej, jeśli sugerujemy się zakładkami, na które może się połasić przeciwnik (choć tych ma czasem nawet trzy, więc nie zawsze bywają pomocne). Oto, co mówi wszechmocny ChatGPT na temat prawdopodobieństw w takiej rozgrywce:
Jak wygląda sytuacja, gdy mamy dobrą pamięć i będziemy rejestrować wszystko to, co już zostało zagrane przez nas i przeciwnika?
Wszystkie te procenty sprowadzają się do prostego równania.
Zgadniemy – ekstaza, gloria, tryumf woli. Nie zgadniemy – irytacja, niezadowolenie i samobiczowanie.
Byłem po obu stronach barykady.
Udało mi się zagrać pięć kart bez skuchy. Ale i miałem okazję nie zgadnąć przez kilka tur z rzędu. I w tych momentach Tekken obnaża swoją największą wadę: swędzącą niesprawiedliwość. Bo choć można się cieszyć ze skutecznego przewidzenia karty, to jest to radość płytka i płaska. Małe zwycięstwo, ale jakby niezasłużone, nieco przypadkowe. Nie do końca losowe, ale nie w pełni strategiczne.
Dopóki fortuna nam sprzyja, a instynkt się sprawdza, jest naprawdę okej. Ale gdy jesteśmy po złej stronie szczęścia, to aż nas parzy i piecze.
Las Tekken Parano
Będąc graczem średniouzdolnionym, nieobca jest mi smaka porażki. Często dostaję wciry, często przegrywam i rzadko rzucam z tego powodu stołem.
Widziałem na turnieju frustrację tak czystą, że wręcz nadającą się do skraplania i prezentacji w Sèvres, pod szklanym kloszem. Bo przegrać z dobrym przeciwnikiem, to jedno. Ale przegrać z przeciwnikiem, który czyta nam w myślach, to coś zupełnie innego.
Tekken ma rozmaite mechanizmy, które uprzyjemniają grę. Fajnie jest tu złożyć combosa i odpalić umiejkę, równie fajnie jest zaliczyć challenge i dostać punkty za osiągnięcie. Ale te momenty fajności przekładane są gruby warstwami niefajnej niepewności, krępującej frustracji i poczucia, że 33% to za mało, by odczuwać w grze fajną sprawczość. Być może, uwzględniając zakładki, liczenie kart i mityczne „wyczucie przeciwnika”, podbijemy te 33% do 40% albo i 50%. Ale to nadal będzie szansa. A gry w rachunek prawdopodobieństwa to dzikie bestie, które trudno ujarzmić. Przynajmniej w mojej wersji „umysłu gracza”.
Za dużą częścią tej gry jest zgadywanka. Bycie sprytnym w wieloetapowej strategii, która pogrąża przeciwnika – to powód do radości po obu stronach. W wielu grach, jak Arcs czy Diuna: Imperium nie sposób się nie cieszyć, gdy ktoś zada nam popisowo niespodziewany cios, który po cichu gotował przez cztery rundy. Gdy ten cios wymaga jedynie wybrania innej karty, niż się spodziewaliśmy, radość jest wybitnie jednostronna. Trochę jakby cieszyć się z puszczenia głośnego, basowego bąka w towarzystwie. Niby śmiesznie, ale coś tu śmierdzi.
Być może nie jestem po prostu targetem Tekkena. Może preferuję inny rodzaj losowości, albo inaczej definiuję decyzyjność i sprawczość w grach. A może po prostu brakuje mi w Tekkenie faktycznej zdolności budowania strategii z ciosów. Gra zdecydowanie skłania się ku opcji „takie losowe karty masz na ręce, a teraz kombinuj”. Nie musisz pamiętać sekwencji ciosów, wyprowadzać ich z gracją w odpowiednich momentach licząc, że przeciwnik nie uskoczy albo nie wciśnie bloku. Na nic zdaje się Twoja fotograficzna pamięć do dziesiątek kombinacji. Dynamika walki została sprowadzona do turowej zabawy w „o jakiej liczbie myślę?”.
To nie jest Tekken mojej młodości, spędzonej z padem w spoconych dłoniach.
I to nie jest Tekken mojej planszowej dojrzałości.
W każdym wypadku – nie jest to gra dla mnie, ani też tytuł, do którego zaprosiłbym znajomych. Jest to bez wątpienia ciekawostka, ale emocje, które towarzyszą rozgrywce to nie coś, czego szukam dla siebie i dla moich grup growych.
Final round
Poza mechanizmami rzuca mi się w oczy ascetyczność samej oprawy. Wizualnie nie ma tu nic, co zachwyca. Ilustracje są poprawne, zapewne wzięte wprost z gier video. Plansze są minimalistyczne, wręcz puste. Karty proste i czytelne, ale daleko im do piękna. Nie wiem, na ile to kwestia prototypu, a na ile świadoma i finalna decyzja. Doceniam brak AI, ale przy takim ogromie ilustracyjnych i projektowych umysłów, jakie działają w branży, i przy takiej spodziewanej skali finansowej przedsięwzięcia widzę tu niewykorzystaną szansę, by gra olśniewała przepychem teł, tekstur i może nawet terenów 3D (*dostępne w Ultimate Combo Pledge).
Zachwycają za to dwukolorowe figurki z transparentnymi wstawkami. Mimo stoickiego spokoju, jaki towarzyszy ich ruchom po arenach, mają w sobie dynamikę i są pełne smacznych detali. Pudełko wygląda na spore, więc chyba podstawka zawierać będzie więcej, niż dwie postaci ;) Sami wojownicy mają swoje charakterystyczne zdolności, karty specjalne, a niektórzy – jak Yoshimitsu ze swoim kartonowym kręciołkiem – nawet dodatkowe komponenty. Nie wiem, czy te asymetrie będą na tyle rewolucyjne, żeby skutecznie urozmaicać mechanizm łączenia kart – ale być może to kwestia prototypu i wczesnego etapu developmentu gry i niespodzianki jeszcze się pojawią.
Czy gra będzie podzielona na rozmaite płatne dodatki? Czy będzie wyceniona adekwatnie? Czy jeszcze zaskoczy nas zawartością stretch goali? Czy zachwyt wśród cytowanych recenzentów będzie jednoznaczny?
Niezależnie od tego nie mam wątpliwości, że promocja i sprzedaż Tekken: The Board Game na gamefoundzie będą spektakularne. Go On Board przyzwyczaiło nas do swojej świetnie napędzonej machiny marketingowej, która na pewno zadziała i w tym przypadku.
Pożegnanie z turniejem
Zaraz po ogłoszeniu wyników fazy grupowej rzuciłem okiem na stół z rozłożonym Wiedźminem: Ścieżką Przeznaczenia i zastosowałem taktycznie angielskie wyjście.
Mimo mieszanych wrażeń z gry, event był ekscytujący i sympatycznie swojski. Bez napinki, bez dramatycznego oświetlenia scenicznego, za to w klimacie bardzo „graczowym”. Spotkałem kilka znanych z YouTube twarzy, otrzymałem pamiątkowy pin GOB, prawie zwędziłem jeden długopis, spędziłem interesujący czas przy stołach z gorącą nowością, a jeden ze znanych recenzentów zepsuł przy mnie figurkę z gry – czegóż chcieć więcej?
Chociaż nie okazałem się graczem docelowym Tekkena to jestem pewien, że gra okaże się kolejnym sukcesem GOB. I będę z pewnością obserwować kampanię by przekonać się, jakie siurpryzy czekają na wspierających.