Na Mexicę duetu Kiesling&Kramer zaczęłam czekać już parę lat temu, kiedy jeszcze nikomu się nie śniło, że będzie polskie wydanie, a ja byłam świeżo po paru partiach Tikala i bardzo chciałam poznać resztę „Trylogii Maski”. Więc kiedy dowiedziałam się, że G3 uraczy nas rodzimą wersją… no po prostu nie było przeproś, musiałam ją mieć!
I było warto. Fantastyczne, ciężkie, jakby lekko zamszone budynki, drewniane mosty i przepiękna (tego akurat nie trzeba było poprawiać) plansza. Nic, tylko grać…
W 1325 roku Aztekowie osiedlili się na wyspie położonej na jeziorze Texcoco. Zagospodarowanie wyspy i wybudowanie ich majestatycznej stolicy Tenochtitlán zajęły Aztekom 200 lat. W tym czasie wznieśli zapory, które nawodniły kanały otaczające ich zabudowania. Grupy budynków otoczone przez wodę nazwali calpulli (dzielnice)…
Mechanika gry polega na wytyczaniu i kontrolowaniu terytorium. Mamy naszego Azteka, którym poruszamy się po planszy. Po co? By wytyczać nowe obszary, czyli dzielić wyspę na mniejsze kawałeczki otoczone kanałami (tak, kopiemy kanały wodne, czyli dokładamy niebieskie kafelki) i wznosić budynki. Ale uwaga – budynki możemy postawić tylko na obszarze, na którym znajduje się nasza figurka. I właśnie po to poruszamy się naszym ludzikiem (w wersji G3 jest to o wiele ładniejsza i bardziej sugestywna figurka w porównaniu do zwykłego pionka od Ravensburgera).
Jeśli graliście w Tikal (a pewnie niejednemu nadarzyła się okazja, skoro polska wersja ujrzała światło dzienne i nie trzeba już polować na wielgaśne niemieckie wydanie) to poczujecie się jak w domu. Identyczne założenia – określona ilość punktów akcji (tutaj 6) i różne możliwości ich spożytkowania. I taka sama zażarta walka o kontrolę – nie świątyń tym razem lecz dzielnic. Podobnie też można zabezpieczyć dzielnicę przed przejęciem przez przeciwnika (choć w zupełnie inny mechanicznie sposób), podobnie też utworzenie dzielnicy, tudzież postawienie budynku nie powoduje objęcia jej w posiadanie – dopóki jest w niej wolne miejsce, dopóty oponent może się tam przedostać i „skalać” nasze upatrzone gniazdo swoją budowlą zdobywając punkty, a nawet pozbawiając nas w nim przewagi. Różnica jest taka, że za daną dzielnicę punktują prawie wszyscy obecni, a nie tylko jedna osoba, jak w przypadku Tikala.
Ale dość porównań, na recenzję też przyjdzie czas, a dzisiaj chciałam podzielić się wrażeniami z pierwszej rozgrywki. Graliśmy na full wypas czyli w 4 osoby. Układ dość ciekawy, bo dwoje z nas z wybitnym ukierunkowaniem na mocną negatywną interakcję, a dwoje dość spokojnie planowało, co by uszczknąć z planszy, ale niekoniecznie cudzym kosztem.
Cała gra składa się z dwóch etapów. Po pierwszym z nich (jest to mniej więcej połowa gry) – następuje punktowanie za wpływy (tzw. wartość duchową, czyli inaczej mówiąc wartość budynków) w dzielnicach. Następnie do gry wchodzi druga połowa zasobów (budynków graczy i żetonów dzielnic) i po wykorzystaniu z grubsza wszystkich następuje kolejne podliczanie. Jak łatwo się domyślić, niektóre dzielnice, te zbudowane w pierwszej fazie, punktują dwukrotnie. Ale niekoniecznie na korzyść tego samego gracza.
Wraz z rozwojem sytuacji na planszy robi się coraz ciaśniej. Ale w początkowym etapie (w całej pierwszej fazie) jest dość luźno i praktycznie do interakcji wcale nie musi dochodzić (poza podbieraniem sobie kafelków dzielnic). Niemniej, jeśli gracze są jak dwa młode i chyże koguty, to pole do popisu się znajdzie – i tak też się stało podczas naszej partii. Chłopcy przepychali się w swoich dzielnicach, a ja z koleżanką przykładnie wytyczałyśmy nowe i stawiałyśmy w nich budynki nie wchodząc sobie w paradę. W drugiej fazie jednak wszystko się komplikuje – co prawda nie braknie terenów i wszystko pięknie da się podzielić i wytyczyć, ale skoro dzielnic jest dużo, a miejsca w nich jeszcze więcej, to zaczyna kusić, by wstawić się temu i owemu z budynkiem i zgarnąć punkty za drugie lub trzecie miejsce. A czasem nawet kusi, by przejąć kontrolę i najwyższe podium. Interakcja robi się coraz bardziej widoczna, to gra w której wybierasz pomiędzy jedną, a drugą dzielnicą – tam się wstawisz, ale tu zaniedbasz – nie da się kontrolować wszystkiego. Ale niektóre dzielnice są bardziej wartościowe niż inne, więc w nich walka staje się bardziej zażarta. Jest super!
Wiem, że nie mam prawa oceniać gry po jednej partii. Ale gdybym grała w grę kolegi, to pewnie prosto po partii poleciałabym do sklepu (akurat jest rzut beretem) i kupiła własny egzemplarz…
C.d.n.