Przetłumaczenie starożytnego manuskryptu Majów ujawniło istnienie nieznanego dotąd miasta – zaginionej perły ukrytej gdzieś w sercu dżungli. Ta wiadomość stała się iskrą, która rozpaliła żar w sercach wielu poszukiwaczy przygód. Droga prowadzi przez labirynt pokrytych tajemniczymi symbolami ruchomych płyt, aż do okrągłej świątyni w głębi El Salvador, podobno stanowiącej samo wejście do zapomnianego świata.
Od chwili, gdy wieść o odkryciu się rozeszła, dżungla wypełniła się rywalami – badaczami, łowcami skarbów i marzycielami. Każdy z nich pragnie zapisać swoje imię w historii. Ja również postanowiłam ruszyć ich śladem.
Muszę się spieszyć… czuję, że inni odkrywcy już depczą mi po piętach. Tak rozpoczyna się moja wyprawa – a zarazem przygoda każdego gracza, który odważy się wejść w świat Mayan Curse.
Dzień 8 – Początek labiryntu
Od tygodnia błąkam się po dżungli, ale wreszcie widzę oznaki postępu. Wśród gęstych mgieł i zwisających lian odnalazłam wejście — prawdziwe, nie złudzenie wyczerpanego umysłu. Trzeba przyznać, że miejsce to, niczym cała wyprawa, robi ogromne wrażenie. Każdy szczegół zdaje się dopracowany: od misternej faktury kamieni, po barwy, które idealnie oddają nastrój zapomnianych ruin.
Pod stopami czuję nierówne kamienne płyty, z których każda pokryta jest enigmatycznym symbolem. Tuż pod nimi słyszę ryk rwącej rzeki. Według legend to granica między światem żywych a królestwem umarłych. A jednak muszę iść dalej — nie czas na strach. Obiecałam sobie, że sięgnę po wiedzę, która pozwoli mi odkryć zaginione miasto. Wyruszam więc śmiało. Wystarczy tylko przejść przez labirynt, wspiąć się na szczyt i… wrócić.
Po drodze natknęłam się na trzy kamienie z wyrytymi symbolami – identycznymi jak te, które widnieją na płytach przede mną. Czy to znak, że wyznaczają bezpieczną trasę?
Dzień 9 – Ruchome ścieżki
Każdego dnia mogę przesunąć zaledwie kilka płyt, tworząc drogę odpowiadającą wzorom z kamieni. Trzy przesunięcia – tyle musi wystarczyć. Gdy wzory się zgadzają, powietrze gęstnieje, cisza wypełnia korytarz, a ja mogę zrobić kolejny krok w mrok. Jednak z nadejściem świtu znaki na kamieniach zmieniają się, jakby pulsowały w rytmie pradawnego serca świątyni
Po raz pierwszy spotkałam też innych poszukiwaczy. Każdy z nich dzierży własne kamienie i próbuje dopasować przejście do siebie, nie bacząc, że ich ruchy wpływają na moje. Sytuacji nie pomaga fakt, że niektóre symbole są do siebie podobne, zarówno pod względem koloru, jak i kształtu. W półmroku łatwo o pomyłkę.
Rozpoczyna się zaciekła rywalizacja, ale muszę czekać, aż pozostali odkrywcy wykonają swoje ruchy. Niektórzy próbują obliczyć każdy możliwy wariant, analizując symbole bez końca. Ich twarze zastygają w skupieniu, jakby czas stanął w miejscu, a paraliż decyzyjny daje o sobie znać. Na szczęście jest tu nas tylko troje. Trudno sobie wyobrazić ile czekałabym na swoją kolej, gdyby było nas więcej.
Dzień 10 – Starożytna wiedza
Dziś natknęłam się na stelę — kamienną tablicę z wyrytym na spodzie numerem. Być może zawarta w niej wiedza wskaże mi dalszą drogę. A nawet jeśli nie uda mi się dotrzeć do zaginionego miasta, to przynajmniej nie wrócę z pustymi rękami. Kilka takich artefaktów z pewnością zapewni mi uznanie i punkty w akademickim świecie.
W oddali dostrzegam kolejne tabliczki, różniące się wzorem i kształtem. Kto wie, może skrywają kolejne numery? Powinnam zabrać ze sobą tyle, ile zdołam — zanim ktoś inny mnie uprzedzi.
Nie chcę narzekać, ale właśnie widziałam jak kamienie jednego z moich rywali ułożyły się niemal idealnie, pozwalając mu przebyć połowę labiryntu za jednym zamachem. Moje zaś — jakby na przekór — tworzą chaotyczny układ pozostawiając mnie daleko w tyle.
Stele też nie są łaskawe. Choć każda z nich powinna mieścić się w określonym przedziale wartości, to ich ostateczne numery okazują się kapryśne i losowe. Moje, rzecz jasna, należą do tych z niższego końca. Fortuna mi nie sprzyja i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to jednak trochę niesprawiedliwe.
Dzień 12 – Złe przeczucia
Wreszcie pokonałam labirynt. A jednak, ledwie stanęłam na stabilnym gruncie, zrozumiałam, że to dopiero początek. Przede mną wyrasta nowy układ korytarzy.
Na kamiennych podestach wokół mnie spoczywają trzy ogromne głazy, całe pokryte symbolami. Są tak potężne, że gdyby potoczyły się w stronę wejścia, zasypałyby je i uwięziły mnie na zawsze, skazując na śmierć w zapomnieniu. Mam tylko nadzieję, że to nie jakaś zmyślna pułapka.
Dzień 13 – Walka z czasem
Musiałam wykrakać! Oczywiście, że to była pułapka. Za każdym razem, gdy ktoś podnosił szarą lub beżową stelę, w oddali rozbrzmiewał głuchy dźwięk. Początkowo nikt nie zwracał na to uwagi… aż w końcu głazy ruszyły, tocząc się w stronę wyjścia.
Co ciekawe, gdy symbol na jednym z fragmentów głazu dotknie identycznego znaku na podłodze, wszystko na moment zamiera — jakby sama świątynia dawała nam krótką szansę na ucieczkę. Ile dniu uda mi się kupić w ten sposób? Jestem już prawie na końcu labiryntu. Ryzykować i iść dalej? A może wracać w pośpiechu, licząc, że zebrane stele wystarczą, by zapewnić mi sławę i uznanie?
Dzień 14 – Ostatnie okrążenie
Raz się żyje! Ruszam dalej. Przede mną kolejny labirynt — tym razem ułożony w koncentryczne kręgi. Znów muszę stworzyć ścieżkę, lecz gdy tylko obrócę jeden z pierścieni, wszystkie powyżej również zaczynają się poruszać. To misterna łamigłówka, wymagająca wyobraźni przestrzennej.
Czasu coraz mniej, trudno dotrzeć do centrum i nie każdy będzie miał na to szansę. Konieczne jest dobre dopasowanie kamieni, przemyślane ruchy i duża dawka szczęścia, ale gdy w końcu wszystko się zgrywa, gdy pierścienie zatrzymują się w idealnym ustawieniu, a ścieżka staje się przejrzysta jak na dłoni, ogarnia mnie fala czystej satysfakcji.
Dzień 16 – Zwycięstwo?
Dotarłam na sam szczyt! Przede mną rozpościera się zapierający dech w piersiach widok — zaginione miasto istnieje naprawdę. Mam dosłownie chwilę, by zrobić zdjęcie na dowód swojego odkrycia, po czym muszę natychmiast ruszać w drogę powrotną, zanim świątynia zamknie się na zawsze.
Mknę, a strach dodaje mi skrzydeł. Ale czy to wystarczy? Czy zdążę, zanim przejście zniknie w ciemności? A jeśli nie — czy zostanę zapomniana w mrokach historii, a wszystko co do tej pory osiągnęłam okaże się bez znaczenia?
Wiem, że nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Niektórzy zostali w labiryncie, uwięzieni na zawsze — świątynia nie zna litości. Eliminacja odkrywców, choć brutalna, dodaje całej wyprawie dramatyzmu i sprawia, że każda decyzja nabiera wagi. Kto nie ryzykuje ten nie zwycięża, ale kto zaryzykuje zbyt wiele, może już nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Czasem rozsądniej jest zawrócić wcześniej, z kilkoma stelami w dłoni, niż zginąć ściskając w dłoniach pył dawnej chwały.
Tak oto zapis z mojej podróży dobiega końca. Z aparatem w ręku, sercem drżącym nieco od emocji, ruszam dalej, gotowa stawić czoła nowym wyzwaniom. I choć świątynia potrafi być bezlitosna, a szczęście nie zawsze sprzyja odkrywcom, trudno nie ulec jej urokowi. Mayan Curse najlepiej smakuje bez przesadnej powagi, z odrobiną luzu i poczuciem humoru — jak przystało na prawdziwą wyprawę w stylu klasycznych filmów w duchu Indiany Jonesa, gdzie liczy się nie tylko zwycięstwo, ale przede wszystkim sama przygoda.
Plusy
- ciekawy pomysł i cudne wykonanie, z zachowaniem klimatu filmów przygodowych
- satysfakcja z dobrze ułożonej ścieżki i dotarcia do końca
- dobra zabawa dla graczy lubiących push your luck
Minusy
- dużo zależy od szczęścia – dotarcie do celu i bezpieczny powrót mogą być niemożliwe, nawet jeśli gracz wykorzystał wszystkie dostępne opcje na maxa
- możliwy paraliż decyzyjny i wydłużone tury
- kilka elementów zbyt podobnych wizualnie
Gra dla 1-6 graczy, wiek 8+
Czas gry: 30-60 minut
Wydawca: Crazy Like a Box
Złożoność gry
(3/10):









Oprawa wizualna
(8/10):









Ogólna ocena
(7/10):









Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
GamesFanatic.pl Gry planszowe – recenzje, felietony










