Czy groszek to ekscytujący temat?
Czy ktokolwiek kupiłby grę tylko i wyłącznie dlatego, że opowiada o groszku?
Prawdopodobnie – „nie” i „absolutnie nie”.
Rozumiecie więc sami, że mam dziś niełatwe zadanie. Bo to właśnie dziś stoję przed Wami, z ogrodową kielnią w dłoni, na kolanach, pochylony nad grządką zieloną od groszkowych sadzonek. I mam zamiar zarekomendować Wam grę, której centralnym punktem są małe, zielone kulki.
Zapraszam Was do przyklasztornego ogrodu, gdzie wszyscy pochylimy się nad pisum sativum i poznamy z bliska DNA tej majestatycznej i apetycznej rośliny.
Zapraszam Was do świata genetyki mendlowskiej – przed Wami Genotype: A Mendelian Genetics Game!
Żarty na bok – sprawa jest poważna.
Mamy XIX wiek i klasztory na całym świecie ścigają się o to, który jako pierwszy odkryje zależność między genotypem a fenotypem.
Wróć – miało być bez żartów.
Nie ma wyścigu klasztorów – jest jeden klasztor, w nim zaś jeden zakonnik, Gregor Mendel, zajmujący się w wolnych chwilach genetyką. Nie ściga się z nikim, ale i tak potrzebuje pomocy. Tu wchodzimy my, ubrani cali na czarnobiało – jego dzielni asystenci.
Genotype to gra, która – używając mechaniki rozmieszczania pracowników – ukazuje proces zbierania danych na temat grochu zwyczajnego. Od kształtu nasion, przez kolor kwiatu i łodygi, aż po wysokość rośliny. Dzięki szerokiej palecie akcji będziemy nie tylko zbierać dane, ale też sadzić, badać i wysadzać groch, zatrudniać pomocników, używać narzędzi i ustalać cele badawcze. Za wszystkie te rzeczy zdobędziemy na koniec gry punkty i jak to w klasztorze bywa – wygrać może tylko jeden mnich.
Monk placement
Grę rozpoczynamy z planszetką – naszym małym ogrodem doświadczalnym – trzema kielniami (oznaczającymi wykonywane akcje), losowym narzędziem oraz dwoma roślinami: jedną już zasadzoną i jedną w rezerwie. Każda roślina to zestaw od 2 do 4 cech, które musimy zbadać.
Naszym głównym źródłem punktów będą ukończone badania. Aby spełnić wymogi każdej z roślin, musimy najpierw pozyskać kartę rośliny (z otwartego rynku), następnie zasadzić ją w ogrodzie (stosowną akcją), zbadać i potwierdzić jej cechy (przy pomocy draftu efektownych i soczyście kolorowych kości), a następnie wysadzić ją (ponowną stosowną akcją).
Ten proces wygląda na dość łatwy, jednak Genotype bardzo szybko pokazuje graczom, że klasztorna kołderka jest zawsze za krótka. Zauważyliście, że powyższy plan zakłada cztery kroki – a grę rozpoczynamy z trzema akcjami na rundę. Co gorsza – liczba miejsc na planszy jest ograniczona. Co jeszcze gorsza – gra trwa tylko 5 rund.
Czy z tego klasztoru jest jakieś boczne wyjście?
Asystenci i akcesoria
Struktura rundy jest prosta: najpierw rozstawiamy pracowników (kielnie) i wykonujemy akcje, następnie pozyskujemy kości, dzięki którym badamy nasze rośliny, a na koniec możemy pozwolić sobie na delikatne zakupy. Słowo „delikatne” jest tu nieprzypadkowe, bo pieniądze, choć kluczowe strategicznie, pojawiają się w grze sporadycznie. Przez większość czasu jesteśmy biedni jak czeski mnich. Do tego rynek ulepszeń – ukazany tu w formie klasycznego liczydła – reaguje na nasze decyzje zakupowe i kupione dobra drożeją (choć tylko do końca bieżącej rundy), utrudniając innym graczom zdobycie tych samych usprawnień. Działa to świetnie i dodaje większej wagi wszystkim naszym wyborom – jest tu nawet przestrzeń na wyłączanie z zakupów innych graczy, którzy mają za mało pieniędzy.
Pola akcji dają nam możliwość ustawienia się na pierwszej lub drugiej zmianie w pracy, co pozwoli nam w pierwszej (lub drugiej) kolejności wybierać kości podczas draftu. Możemy pozyskać środki z uniwersytetu, karty roślin i narzędzi (jednorazowych wspomagaczy naszych działań), możemy też zbadać dowolną cechę jednej z naszych roślin (niejako poza kolejnością) lub zająć miejsce na polach celów badawczych, które na koniec dadzą nam punkty za konkretne cechy na kartach ukończonych badań. Możemy też pobawić się w genetyczne mutacje i wpłynąć na przebieg draftu, podmieniając tabliczki z oznaczeniami genów – zmieniając tym samym prawdopodobieństwo pojawienia się konkretnych cech.
Najistotniejszą akcją jest ta zawarta na naszej planszetce – to tutaj, w naszym ogródku, będziemy prowadzić badania nad roślinami, zdobywając punkty. Akcja ogrodowa pozwala najpierw dobrać kartę rośliny lub narzędzia z rynku, następnie zebrać ukończone karty z naszego ogródka i zapunktować je, a następnie zasadzić z ręki to, co jeszcze w niej skrywamy.
Nie jesteśmy jednak sami. Z pomocą przyjdą nam bracia mniejsi i siostry mniejsze, których unikatowe zdolności znacznie ułatwią nam pracę. Asystenci będą modyfikować wyniki na kościach podczas draftu, oferować dodatkowe fundusze lub zniżki, a także pozwalać nam na wzmocnione lub bonusowe ruchy: sprytnym pędzelkiem sklonują cechę między roślinami, pozwolą na dodatkowy mini-draft w trakcie fazy akcji czy posłużą jako dodatkowe pole do sadzenia roślin.
Chyba żaden z asystentów i żadne z narzędzi nie są „przegięte” – żadne z nich nie wygrywa automatycznie gry, ani nie przyspiesza nas jak silnik rakietowy napędzany płynnym groszkiem. Jednak każda z tych kart i każda z tych akcji pozwolą nam coś usprawnić; coś przyspieszyć, wzmacniając naszą strategię, ułatwiając osiąganie celów czy mitygując niekorzystny dobór kości. I żadnego z tych pomocnych działań nie możemy ignorować, jeśli liczymy na zwycięstwo czy choćby szansę na wyjście z rozgrywki z twarzą.
Codex naturalis
W świecie groszkowej botaniki nie ma przebacz – jesteś tylko tak dobry, jak Twoja najlepsza roślina.
Niezależnie więc od kształtu nasion czy wysokości łodygi, nasze rośliny są warte tym więcej, im więcej cech posiadają. Oczywiście ukończenie prac nad rośliną z czterema cechami jest trudniejsze i bardziej czasochłonne – a czasu mamy tu jak na lekarstwo – ale też nieporównywalnie bardziej opłacalne.
Cele badawcze, premiujące dodatkowo określone cechy na kartach roślin, które ukończymy. Do tych celów badawczych musimy się jednak spieszyć – za daną cechę zapunktuje tylko jeden gracz. A żeby się tam pojawić, potrzebujemy pieniędzy, których mamy mniej, niż niewiele. Z kolei zdobycie pieniędzy to jedna akcja, czasem nawet dwie – a akcje również są mocno reglamentowane. Żeby mieć więcej akcji – potrzebujemy pieniędzy na zakup ulepszenia… i tak dalej. Czujecie już zapach spalonego groszku? To nie groszek – to Wasze mózgi myślące o groszku i przegrzewające się na wysokich obrotach.
Mechanicznie Genotype nie stanowi wyzwania – to dość prawilny worker placement z kilkoma pizdrykami. Natomiast od strony zadania, które stoi przed graczami – efektywnego zarządzania zasobami i rozplanowania ruchów w czasie i przestrzeni – jest to zagadka wagi ciężkiej. Każdy ruch ma swoją cenę i niesie za sobą boleśnie utracone korzyści.
Spojrzysz w lewo, brakuje Cię z prawej. Pójdziesz w dół, za mało Cię na górze. Jakby tego było mało, sprawy komplikuje losowość kości, które są naszą przepustką do kończenia badań nad grochem. Z jednej więc strony musimy działać z tym, co mamy, a z drugiej przygotowywać się na to, czego możemy nie dostać. W efekcie Genotype nie jest do końca grą wysokich wyników, a bardziej zabawą w optymalizację odbywającą się w kontekście ruchów naszych przeciwników: tego, co nam odbierają i blokują i tego, jakich szans nie wykorzystują.
Dyskretny urok genetyki
Pokusiłem się o zdobycie Genotype po przeczytaniu o wyróżnieniu tej gry w plebiscycie Mensy. Byłem bardzo ciekaw, czy móżdżenie aprobowane przez Mensę będzie różnić się czymś od móżdżenia aprobowanego przez mniej uznane instytucje.
Nie wiem, czy znalazłem odpowiedź.
Czułem przyjemne swędzenie w okolicach hipokampu, ale czy ono pachniało Mensą – nie wiem. Na pewno pachniało świeżo zebranym groszkiem.
Począwszy od oprawy graficznej, przez akcesoria i komponenty (w pudełku znajdziemy osobną książeczkę, opowiadającą o naukowych podstawach kryjących się za grą), aż po nazwy akcji i mechanizmy, wszystko tutaj żyje w bardzo tematycznym i klimatycznym świecie. Genotype to kompletna historia zamknięta w planszowej opowieści – jeśli ktoś wyścibi nos nieco poza mechanizmy gry, Genotype może być świetną lekcją na temat genetyki.
Jeśli jednak ani genetyka, ani sekretne życie groszku nie mieszczą się w kręgu Waszych zainteresowań pozwólcie, że zarekomenduję Wam po prostu świetną grę – groszek potraktujcie jak aperitif.
Tak jak nie przepadam za grami z krótką kołderką, to Genotype sprawiło, że krótka kołderka przestała być ograniczeniem, a zaczęła być wyzwaniem. Pola i akcje blokowane przez przeciwników nie były dla mnie wielkimi, czerwonymi znakami STOP – były nakazami skrętu w inną stronę. Sugestiami, by zmienić strategię albo zamiast grać na „tu i teraz” przygotować się do mocniejszych działań w kolejnej rundzie. Konstrukcja planszy sprawia, że ilekroć ktoś skupi się na jednym jej obszarze, inne pozostają otwarte dla pozostałych graczy.
I owszem, ktoś być może w tej turze zdobędzie dofinansowanie – ale nie ustawi się jednocześnie jako pierwszy w kolejce do dobierania kości. Ktoś dobierze karty roślin ze szkółki? To nie dobierze karty narzędzia. Ktoś manipuluje przy tabelach genów? Można zająć miejsce na polach badań i zapewnić sobie punkty na koniec gry. A jeśli nawet cała plansza jest zapełniona, zawsze pozostają nam nasze prywatne akcje – na kartach asystentów, w ogrodzie, czy w końcu te odblokowujące tymczasowo dodatkowe pole do doboru kości.
Bóg nie gra w kości
Genotype nigdy nie mówi graczom, że nie mogą nic zrobić – ale czasem mocno sugeruje im, kiedy nadchodzi czas na zmianę kierunku, choćby tymczasową. Możliwości strategizowania są tu naprawdę duże, od wyboru ścieżki przez pola akcji, przez dobieranie kart roślin pod kątem konkretnych (łatwiejszych do zdobycia) cech, aż po ustawianie tychże kart tak, by dzięki sprytnym zabiegom (narzędziom i pomocnikom) szybciej badać ich cechy („klonując” je pędzelkiem do pyłków).
Przy całym tym pozornym skomplikowaniu – tabelka cech, z której zdobywamy kości, wydaje się z początku zupełnie niemożliwa do zrozumienia – jest to gra miękka i przyjemna. Wystarczy prosta demonstracja tego, jak działa pobieranie kości i badanie cech, by reszta pól na planszy ułożyła się w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Przejście od karty rośliny trzymanej na ręce do gotowej do zbioru rośliny to mniej więcej ten sam proces, co uprawa winorośli i butelkowanie wina w Viticulture. W Genotype nie ma chyba tzw. „edge cases”, czyli wyjątkowych sytuacji wymagających głębokiej konsultacji z instrukcją. Po pierwszej pełnej rundzie nowi gracze łapią już rytm rozgrywki i przechodzą w tryb pilnego mnicha, nieco zgarbionego i skupionego na swoich uprawach i celach naukowych, tylko niekiedy zerkającego z zazdrością na przeciwników biorących udział w wyścigu po genetyczną chwałę.
Gra jest też szybka – kończy się po zaledwie pięciu rundach, kiedy wszyscy gracze już mocno rozpędzają swoje ogrodowe silniki. Przestrzeń na decyzje jest więc z góry mocno ograniczona, a każdy ruch jest na wagę zielonego złota – nie ma czasu na błądzenie po planszy i chaotyczne improwizacje.
Na osobną wzmiankę zasługuje fenomenalna automa, składająca się z zaledwie dziewięciu gęsto zadrukowanych treścią kart. Dobieramy je w parach i łączymy informacje na nich – jedna karta mówi o wykonywanej przez automatycznego przeciwnika akcji, druga doprecyzowuje cechę czy dobieraną przez niego kość. Karta automy położona obok rośliny pokazuje – dzięki sprytnym strzałkom – które cechy bada przeciwnik w danym ruchu. Podobnie jest z zakupami – automa również wydaje pieniądze, a sprytne strzałki wskazują nam które z ulepszeń wybiera.
Genotype jest do tego pięknie wydane, z klimatycznymi ilustracjami, wysokiej jakości kostkami, drewnianymi znacznikami, grubymi żetonami i może nieco zbyt brązową planszą (z wielkim malunkiem na rewersie). Można pewnie było zadbać o nieco grubsze planszetki graczy (w pudełku jest spory zapas miejsca na nie), ale to detal.
Jest tu pewna przestrzeń do paraliżu decyzyjnego – mając do wydania tylko trzy akcje każda z nich jest niemal bezcenna – i osoby przesadnie wybiegające w przyszłość mogą nieco spowalniać tempo gry. Jest też oczywiście odwieczny problem pt. losowość – kości są przerzucane zanim umieszczamy je na rynku przed draftem, karty roślin i narzędzi są też tasowane, a ich rynek odświeża się jedynie na koniec rundy. To może prowadzić do sytuacji, kiedy jednemu z graczy „podejdzie” i „będzie miał łatwo”, a drugiemu „nie podejdzie” i „będzie miał pod górkę”. Taka jest jednak natura szczęścia i losowego dociągu – mnie te aspekty nie przeszkadzały i mam wrażenie, że gra dość dobrze balansuje nasze możliwości pod tym względem np. dając nam kości mutacji, które – dobrane w parze z dowolną kością w danym kolorze – działają jak joker/blank, choć zabierają dwie przestrzenie podczas draftu. Mamy też narzędzia i pomocników, którzy chętnie podmienią nam kości na inne – należy mieć oczy otwarte i być w gotowości na ewentualne niesprzyjające okoliczności.
Słowem: jest to dobra gra. Bardzo dobra wręcz, jeśli przymknąć oko na trudny do sprzedania temat. Genotype dokonuje jednak niemożliwego – sprawia, że oglądanie pod lupą liści groszku staje się seksowne. Sprawia, że móżdżenie staje się seksowne i zaryzykowałbym stwierdzenie, że sprawia, iż nawet brązowy habit czeskiego mnicha staje się seksowny. A to nie lada wyczyn. Jeśli chcecie dołączyć do grona groszkomaniaków, polajkujcie ten post, subskrybujcie kanał i porzućcie na zawsze groszek w puszkach – od teraz przechodzimy wyłącznie na groch świeży, niepryskany, bez GMO.
Taki, który sami dokładnie zbadaliśmy – cecha po cesze.
Gra dla 1 do 5 graczy (najlepiej działa przy 3 lub 4) w wieku od 12 lat (w grze występują sceny rozbierania roślin)
Potrzeba ok. 60-75 minut na rozgrywkę
Zalety:
+ nie lada wyzwanie dla mózgu – nie tylko dla wegan
+ intuicyjne akcje na klimatycznej planszy
+ broszura dodająca tło naukowe do tematu i mechaniki gry
Wady:
– cienkie planszetki graczy
– potencjał do paraliżu decyzyjnego
Ogólna ocena
(8.5/10):
Złożoność gry
(6/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Czy to aby na pewno są kielnie? Do czego mogłaby służyć kielnia w ogródku? Na moje oko to szpadel, narzędzie ogrodnicze bardziej przydatne w czasie kopania grządek pod uprawę grochu.
A recenzja jak zwykle bardzo dobra. Gra też interesująca.
https://www.amazon.pl/przesadzania-nierdzewnej-ogrodowa-ergonomicznym-drewnianym/dp/B085SY8BF7
Szpadel to nie jest duży szpadel? Do kopania rowów i grobów? :)
Przepraszam, jeśli z ornitologią ogrodową u mnie słabo, ale ta kielnia kielenka mi tu jakoś pasowała. Może łopatka ogrodnicza byłaby bardziej odpowiednia?
A to Ci dopiero! Całe życie byłem przekonany, że kielnia to narzędzie murarskie, a szpadel (sztychówka) to narzędzie (m.in.) ogrodnicze. Wszystko, Panie, się zmienia! :)
Z radością bawię i edukuję ;-)
Znam, grywam, mocno polecam :)
Chyab jedyny problem jaki mam z tą grą to asystent zmniejszający wszystkie zakupy o jedną monetę. Jeżeli uda się go komuś kupić w pierwszej rundzie – jej właściciel wydaje się mieć mocną przewagę. Ale oczywiście może to wynikać ze stałej ekipy do grania w nią i „zamurowaniu” się na pewnych mechanikach.
Pięknie wydana, sympatyczna i ciasna gra – tylko grać!
Wiem, że niektórzy lubią sobie homerulować różne rzeczy, m.in. usuwając niektóre karty. Ja nie czułem potrzeby i mam wrażenie, że karty nie są OP – ale to kwestia gustu. Bez jednej czy dwóch na pewno da się też grać :)