Szachy
Jedno z najbardziej poważanych wyzwań intelektualnych w jakich może sprawdzić się człowiek. Doskonały test inteligencji, kreatywności i sprytu. Analiza kombinatoryczna możliwych na planszy ruchów, długodystansowe planowanie, umiejętność przewidywania zagrania przeciwnika to tylko kilka zdolności, które poddawane są wówczas wnikliwej weryfikacji.
Mecz stulecia
Tym mianem określono pojedynek wybitnie uzdolnionych szachistów: przedstawiciela ZSRR Borysa Spasskiego z Amerykaninem Bobbym Fischerem, z roku 1972. Stawka tego spotkania była niebagatelna: tytuł mistrza świata i przerwanie/przedłużenie 24-letniej dominacji Związku Radzieckiego w dziedzinie szachów. Emocji dodawał nie tylko kontekst polityczny wydarzenia: okres zimnej wojny, ale również ekscentryczna osobowość obu szachistów. Wydarzenie okazało się starciem gigantów i do dziś studiowanie partii, które wówczas rozegrano, jest rozwijającą intelektualną zajawką.
Co za tym idzie…
…. zaprojektowanie gry, która ma nawiązywać do szachów, tzw. „królewskiej gry”, a dodatkowo nadanie jej tytułu „Mecz stulecia” może świadczyć o jednej z dwóch rzeczy:
a) albo o bardzo dużej zuchwałości twórców gry
b) albo o tym, że gra jest naprawdę świetna.
Jak jest w tym przypadku?
Figury, partie, wymiany
W Meczu stulecia rozegramy od 1 do 4 wymian (pojedynek dwóch kart ze sobą) składających się na partię oraz kilka partii składających się na mecz. Kto pierwszy uzyska 6 punktów na torze meczu wygrywa. Każda wygrana i zremisowana partia to 1 punkt.
Tak jak w pojedynku szachowym przyjdzie nam naprzemiennie grać białymi lub czarnymi figurami, które w grze będą symulowane przez karty. Cały trik polega na tym, że karty są podzielone na 2 części. Na dolnej części karty mamy bierkę białą, na górnej czarną. Gdy zagrywam kartę na jedno z czterech pól wymiany białą figurą ku górze (bo w tej partii gram białymi), doskonale zdaję sobie sprawę jaką czarną figurę właśnie tracę z ręki. Za chwilę trafi ona na odkryty stos kart odrzuconych i nieprędko wróci na rękę.
Zapytacie: „no i gdzie ten trik”?
Karciany trik
Może faktycznie nie byłoby w tym nic spektakularnego gdyby nie to, że poszczególne figury mają swoje funkcje. Ponadto za chwilę pozostałe na ręku karty odwrócę i to ich zdolnościami oraz wartościami siły będę dysponowała w kolejnej partii (grając czarnymi)! Nie muszę wspominać, że wiedza o tym, jakie karty będą miała na ręku w kolejnym rozdaniu jest taktycznie wartościowa. Pozwala na planowanie nie tylko bieżącej partii, ale częściowo również kolejnej.
Ponadto każda karta z jednej strony posiada pionka (umówmy się – z dość mierną jego funkcją i siłą wynoszącą 1), ale już z drugiej strony znajduje się całkiem intratna figura. Z bardzo ponętną funkcją – indywidualną i niepowtarzalną. Po przeciwnej stronie pionka znajdziemy zatem albo lekką figurę (skoczek o sile 2 lub goniec o sile 3), ciężką figurę (wieżę o sile 4 lub hetmana o sile 5), albo króla (o sile 0, ale za to z kuszącą zdolnością). Zdawałoby się, że czasami warto pozbyć się z ręki karty z pionkiem, ale… przecież zagrywając kartę stroną z pionkiem tracimy poważną figurę przeciwnego koloru, znajdującą się po przeciwnej stronie karty. Czy zatem na pewno warto grać tym pionkiem?
Gdy w danej sekcji wymiany siła figury (niekiedy wspartej fizycznym pionkiem w kolorze gracza) jest niższa niż wartość bierki przeciwnika, wówczas to przeciwnik zdobędzie cenne punkty przewagi, których zbieranie przybliża do zwycięstwa w partii, ale przegrany wykorzysta zdolność figury, a to bardzo duża rekompensata!
Finalnie zatem trzeba decydować kiedy wygrać, a kiedy poddać daną wymianę. Nieraz wykonanie funkcji ze swojej (przegranej) karty daje dużo większy postęp w grze niż te kilka punktów przewagi uzyskanych w wyniku zwycięstwa. Ważenie decyzji czy w tym momencie opłaca się przegrać czy wygrać jest bardzo intrygujące!
Długofalowa taktyka
Czy ja gram w szachy? No właśnie! W co my w zasadzie gramy?
Mecz stulecia to gra, w której myślimy szachowo, kalkulujemy i czujemy szachowe mechaniki, chociaż nie gramy w szachy. To naprawdę zaskakujące doświadczenie!
Podobnie jak w szachach, w Meczu stulecia sprawdzi się tylko długofalowa, zrównoważona taktyka. Myślenie tylko o najbliższym ruchu to skazanie się na porażkę. Jeśli nastawimy się na wygrywanie każdej wymiany, albo nawet każdej kolejnej partii, szybko okaże się, że taka strategia jest zbyt płytka, by dać nam ostateczne zwycięstwo. Utrata odporności psychicznej, związana z ciągłym wygrywaniem, obciąży nas tak bardzo, że możemy sobie z tym nie poradzić w dalszej części meczu. Tylko rozsądna suma pojedynczych wygranych i przemyślanych przegranych może wypracować dla nas intelektualny triumf nad przeciwnikiem.
Przegrana nie zawsze jest przegraną!
Kolejne szachowe odczucie związane jest z aktywowaniem funkcji karty tylko w momencie przegrania danej wymiany. Łudząco przypomina to szachowe „poświęcenie” figury, które polega na tym, że celowo tracimy bierkę w zamian za uzyskanie przewagi taktycznej w innej postaci. Inaczej mówiąc: przegrywam, ale mam coś w zamian. Natychmiast uzyskujemy rekompensatę (korzyść z funkcji karty) za poniesioną stratę (przegraną, oddanie punktów przewagi przeciwnikowi). W Meczu stulecia im lepszą figurę poświęcę (tj. przegram wymianę) tym bardziej lukratywną korzyść otrzymam. Powoduje to, że w zależności od sytuacji chętnie zagram wysoką kartę i przegram, ale zrekompensuję sobie stratę specjalną funkcją karty, która w dłuższej perspektywie przyniesie więcej korzyści niż to jednorazowe zwycięstwo.
Cóż… wychodzi na to, że czasem przegrana nie jest przegraną, a jedynie częścią pieczołowicie skrojonego planu!
Szachowego ducha odczuwam również w momencie, gdy posiadając inicjatywę zagrywam silną kartę na pole wymiany przynoszące wysoką korzyść punktową (III albo IV punkty), która to karta w danym układzie gry ma zarazem na tyle potężną zdolność, że czy wygram (i zdobędę dużo punktów przewagi) czy przegram (i odpalę zdolność karty) – jestem usatysfakcjonowana! Każdym rozwiązaniem! To trochę jak szachowe „widełki”. Niezależnie od wyniku coś i tak z tego będę miała. Chcę powiedzieć, że podczas rozgrywki są takie momenty, gdy naprawdę ciężko zdecydować czy przeciwnik bardziej skorzysta przegrywając czy wygrywając daną wymianę. To naprawdę przyjemne uczucie, gdy zagrywasz świetną kartę, w doskonałe miejsce, w dobrym momencie i patrzysz na przeciwnika z myślą: „No i co Ty z tym zrobisz?” ;) W Meczu stulecia są zarówno wymiany mało znaczące jak i takie, przy których decyzja czy wygrać wymianę czy przegrać powoduje nie mały kocioł w głowie.
Pssst. Zdradzić Wam sekret? Z takiej sytuacji też jest wyjście. Kiedy zarówno przegrana, jak i wygrana daje przeciwnikowi dużą korzyść – rozwiązaniem jest zagranie na remis (zagranie karty o tej samej wartości). Wówczas nic się nie dzieje. To naprawdę skuteczne (chociaż frustrujące! dla przeciwnika) zagranie obronne. Ale cóż, nie zawsze mamy sposobność by doprowadzić do remisu.
Więcej szachowych analogii
Przyjemnym szachowym smaczkiem w Meczu stulecia jest funkcja króla! W szachach, gdy król jest atakowany i nie ma już żadnej możliwości obrony (szach-mat) przegrywamy partię. A jak wygląda król w meczu stulecia? Posiada siłę 0 i funkcję: „Poddaj partię i zyskaj +1 punkt wytrzymałości psychicznej za każdą nierozstrzygniętą wymianę” . Oznacza to, że wystawiając na atak niewspartego fizycznymi pionkami króla prawie na pewno zostanie on pokonany, przegramy daną wymianę, a nawet całą partię. Czyż nie przypomina to „utraty” króla w szachach?
Tak. W Meczu stulecia możemy dopatrzeć się jeszcze wielu innych szachowych analogii.
Tak jak w szachach jedne figury wspierają ruch innych figur, tak w Meczu stulecia fizyczne pionki wspierają siłę zagranej bierki. Skutkuje to zwiększeniem wartości karty +1 za każdego pionka. Wprowadzenie możliwości wsparcia karty fizycznym pionkiem ubogaca strategiczną warstwę gry. Taka współpraca karty z fizycznym pionkiem przypomina korelację między ustawieniem bierek w prawdziwych szachach, gdzie czasem dane posunięcie przygotowujemy i wspieramy/bronimy inną bierką.
Czy zatem coś odróżnia Mecz stulecia od szachów?
Oczywiście! Wszak to zupełnie inna gra ;) Ale o tym krótko w podsumowaniu…
Wytrzymałość psychiczna
Na początku partii dobieramy na rękę karty do limitu zgodnego z liczbą wyznaczaną przez aktualną pozycję na torze wytrzymałości psychicznej. Przyznaję, od pierwszego spotkania z instrukcją coś w nazwie tego toru mnie bardzo urzekło! Niemniej jego istota jest trafna i bardzo mi się podoba. Nasza wytrzymałość psychiczna będzie mierzona na każdym etapie gry. Wraz z jej wzrostem będziemy otrzymywali korzyści ułatwiające zdobycie przewagi, a jej spadek przyczyniał się będzie do złapania „zadyszki” i pewnej niewydolności taktycznej. Brak dbałości o nasze zdrowie psychiczne może odbić się na pozyskiwaniu mniejszej liczby kart lub fizycznych pionków (wspierających siłę kart). Takie pokaranie odczuwalnie ogranicza naszą decyzyjność i możliwości taktyczne. A contrario wyższa wytrzymałość psychiczna to lepsze przygotowanie do partii, więcej kart, fizycznych pionków czy nawet punktów.
Spasski vs Fischer – ile w tym asymetrii?
Mecz stulecia to dwuosobowa gra asymetryczna. Wcielając się w jednego z szachistów: Fischera lub Spasskiego, otrzymujemy zindywidualizowaną talię kart. A każda z kart zawiera inne zdolności.
Pytanie brzmi: czy talie kart faktycznie są odczuwalnie różne?
Odnoszę wrażenie, że grając jako Borys Spasski łatwiej jest zadbać o wytrzymałość psychiczną. Talia czerwona zawiera więcej potencjalnych możliwości zyskania punktów odporności psychicznej z funkcji karty w razie przegranej wymiany niż talia niebieska. Posiada też bardzo użyteczną kartę pozwalającą wtasować stos kart odrzuconych do talii bez utraty punktu odporności psychicznej. Spasski posiada też nieco więcej możliwości pozbawienia punktu wytrzymałości psychicznej przeciwnika niż niebieska talia Fischera.
Cóż… ma to sens. Każdy kto choć trochę poczytał o Bobbym Fischerze wie, że psychicznie nie był najbardziej… stabilną osobą.
Przeciwwagą dla predyspozycji Spasskiego do utrzymania wyższej wytrzymałości psychicznej jest predyspozycja Fischera do zdobywania dodatkowych punktów wymiany z funkcji kart, czyli.. nawet pomimo przegrania. Wymaga to jednak dobrego wyczucia momentu skorzystania z takiej zdolności, gdyż są one bardzo sytuacyjne. Ponadto talia niebieska zdaje się dawać więcej okazji do pozyskania dodatkowych kart i pionków.
Różnice w grze mogą być odczuwalne, ale raczej po rozegraniu większej liczby partii i świadomości kart.
W szachowej oprawie
Gra na każdym kroku jest pełna szachowego kunsztu. Nie dość, że zastosowane w grze pojęcia: partia, wymiana, przewaga są rodem z szachowego słowniczka, to jeszcze na ręku posiadamy karty, których symbole odnoszą się bezpośrednio do bierek znanych nam z gry królewskiej.
Ponadto klimatu dodają fakultatywne teksty na kartach, prezentowane w formie wycinku z gazety. Część z nich odnosi się do faktycznych wydarzeń składających się na otoczkę wydarzenia jakim był finał mistrzostw świata w szachach w 1972 r. (oj, a działo się!). Z innych możemy natomiast poznać pojęcia z szachowej terminologii i (co ciekawsze) taktyki (np. roszada, pat, kontrgra, centrum pionkowe, pułapka).
Bardzo entuzjastycznie przyjęłam dołączoną do gry broszurkę zawierającą rys historyczny Meczu stulecia! Zawiera ona kawał świetnie napisanego tekstu. Umożliwienie bliższego poznania kontekstu wydarzenia, do którego nawiązuje gra, to świetny zabieg wydawniczy. Pokazuje on, że gry planszowe mogą nie tylko bawić, ale również dostarczać dodatkowej wiedzy.
Podsumowanie
Wydanie gry, która w oprawie wizualnej i tematycznej nawiązuje do szachów stwarza obietnicę wyjątkowo ambitnego intelektualnie doświadczenia. I faktycznie. Mecz stulecia jest grą, która w satysfakcjonujący sposób rozrusza nasze szare komórki. I to przy dość krótkim czasie rozgrywki. Gra ma potencjał na próbowanie różnych pomysłów na wygraną i wykonywanie „nieszablonowych” ruchów, aby zaskoczyć przeciwnika. Jest skrojona dla osób, które lubią gry taktyczne, ale nie wymagają od planszówki wciągającego tła fabularnego. Dzięki strukturze gry składającej się z serii pojedynków, de facto mamy do czynienia z dużą liczbą mini gier, mini rozstrzygnięć, z których część bywa bardzo emocjonująca!
Mecz stulecia jest grą w którą chętnie zagram, ale raz na jakiś czas. Nie wciąga mnie na tyle, bym odczuwała chęć natychmiastowego rozegrania kolejnej partii. Ponadto mam wrażenie, że ze względu na założenia gry – to, że czasem muszę wygrać, a czasem przegrać – wyniki końcowe (ilość wygranych partii obu graczy) bywa dość zbliżona. Szkoda, bo wolałabym by końcowe rozstrzygniecie było bardziej zróżnicowane. Poza tym dokucza mi to, że czasem odpuszczam partię i ofiarowuję punkt na torze meczu przeciwnikowi tylko dlatego, że zdecydowałam się pobrać korzyść z funkcji karty, a nie dlatego, że przeciwnik zrobił coś imponującego.
Reasumując, Mecz stulecia jest opowieścią o szachach, ale bez konieczności znajomości szachów. Jest też od nich istotnie różny. Posiada losowość i asymetrię, której szachy są pozbawione. Jednakże gra doskonale symuluje szachową kalkulację. Nie można powiedzieć, że Mecz stulecia stanowić będzie substytut szachów, ale na pewno stanowi ich naprawdę przyjemną namiastkę :)
Zalety i wady
Zalety:
+ duża doza kombinowania przy prostych zasadach
+ poczucie szachowej kalkulacji
+ wiele mini pojedynków w ramach jednej gry
+ dobre odzwierciedlenie tematu, oddanie szachowego ducha
+ przyjemne i satysfakcjonujące analizowanie
Wady:
– finalnie dość porównywalne wyniki końcowe
– częściowy wpływ zasad gry na jej wynik (czasem nie tyle przeciwnik wygra daną wymianę, co ja celowo ją przegram, oddam punkt by uzyskać jakąś inną korzyść)
– raczej do zagrania raz na jakiś czas, brak efektu „następnej partii”
– pudełko za małe dla kota ;)
Grę Mecz stulecia kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Lucky Duck Games za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
„Pudełko za małe dla kota” to zaleta, a nie wada! Niech żyją małe pudełka! (i koty też!)
Mówisz tak, bo nie widziałeś pełnej namiętności walki tego kota o to, aby się w tym pudełku rozłożyć!
A tak serio, pudełko dopasowane rozmiarem do zawartości gry to oczywiście cecha bardzo pożądana.
Dlatego ostatnia „wada” to tylko oczko puszczone do czytelnika ;)