Iliad od Bitewing Games.
Z tą przychylnością bogów to bywa różnie. Jednym spływa sama z siebie, niczym manna z niebios. Inni muszą się nieźle napocić, by ją zyskać.
Dziś, niestety, należymy do tej grupy.
Ale nie zwieszajmy swoich mitycznych nosów na kwintę. W zasadzie: powinniśmy być wdzięczni. Bo zamiast przyjmować boskie łaski i nic nie robić, możemy wcielić się w jednego z herosów i poznać jeden z najlepszych tytułów, jakie w ostatnich latach dał światu Reiner Knizia.
I to jest prawdziwa przychylność losu.
Hektor Trojański i Achilles Grecki wchodzą do baru…
…i nie mogą się skupić na zamawianiu, bo od razu rzucają się do bitwy.
Wcielamy się w jedną ze stron, by pokazać drugiej, jak dobrze operujemy naszymi 18 kafelkami. Wszystko byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby nie fakt, że oponent również ma 18 takich samych kafelków… i będzie je dokładać na tej samej planszy, co my. Trzymając zawsze dwa na ręce, będziemy co turę dokładać jeden, aż obie strony pozbędą się kafli i dokonają stosownych podsumowań.
W stylu, z którego słynie, doktor Knizia zaprasza nas do gry prostej, angażującej i niepozbawionej dramatyzmu. Będziemy naprzemian dokładać swoje kafelki na pola w naszych kolorach, by zapełniać rzędy i kolumny. Ilekroć to zrobimy, podliczymy zebrane na kafelkach wartości, a zwycięzca jako pierwszy wybierze nagrodę spośród dwóch żetonów, widocznych poza obrębem planszy. Przegranemu przypadnie w udziale to, co wybrane nie zostało.
Celem gry jest, naturalnie, uzyskanie przychylności pięciu bogów. Zeus, Apollo, Atena, Poseidon i Afrodyta zdają się wyjątkowo znudzoną grupą, bo przysiedli dookoła naszej skromnej szachownicy i zamiast zajmować się tym, co boskie, przyglądają się nam.
Dajmy więc jakiś popis ku ich czci!
Niebieski vs. Czerwony
Iliada niestety, nie jest grą szczególnie czytelną. Jeśli nie zlewają Wam się dwa widoczne na kafelkach kolory, to jesteście w szczęśliwej mniejszości.
Reszta musi po prostu wytężyć wzrok.
Jeśli centralnym mechanizmem jest tu budowanie rzędów i kolumn, to mechanizmami pobocznymi są trzy twisty. Pierwszy jest taki, że każdy z kafli ma jakąś, z pozoru niewinną moc, aktywowaną w momencie dołożenia. Jak możecie się domyślać po wcześniejszej dyskografii Reinera Knizii, ta niewinność może stać się bardzo groźna. Możliwość przesuwania kafli swoich i przeciwnika, czy flipnięcia właśnie dołożonej czwórki i jednego z sąsiednich kafli przeciwnika – to już brzmi ciekawie prawda? W grze, w której o wygranej decydują pojedyncze wartości, takie zmiany są jak trzęsienia ziemi. A oprócz tego mamy też Dolosa – kafel, którego wartość określa suma jego sąsiadów w rzędzie lub kolumnie. Potraficie sobie już wyobrazić, jakie zamieszanie może spowodować jego przesunięcie choćby o jedno pole…
Boska Drużyna
W grze walczymy o komplet żetonów w pięciu kolorach. Alternatywnie, jeśli obaj gracze lub żaden z nich nie zdobędą wymaganego zestawu… podliczymy po prostu punkty. Tu piekielnie złośliwe okażą się kafelki punktów ujemnych…
… ale i na nie mamy sposoby. Z pomocą przychodzi drugi twist. Jednego z brakujących bogów czy bogiń możemy zastąpić parą żetonów Heleny, oddzielnie bezużytecznych, ale razem działających jak joker. A jakby tego było mało – w grze są tylko dwa żetony małżeńskie – możemy skorzystać po prostu z mocy kafla numer 3: twistu numer trzy. Ten pozwala nam bezpardonowo wymienić jeden z posiadanych boskich żetonów na któryś z widocznych na rynku.
Jeśli już teraz wzajemne interakcje między kaflami i ich potencjał strategiczny smyrają przyjemnie Wasze przysadki mózgowe, to pozwólcie mi dodać, że każdego kafelka mamy aż trzy sztuki. A to oznacza aż trzy okazje, by zasiać nimi wielki chaos w szeregach wroga.
Quo Vadis, Knizia?
Jak to zwykle u doktora, temat gry jest tu wyłącznie dlatego, że gra musi mieć okładkę i tytuł. Ani na chwilę nie zapomnimy, że jesteśmy tu w świecie abstrakcji. I ani przez chwilę nie będzie to dla nas problem.
Owszem, dokładamy kafelki na niezbyt wyprasowaną serwetkę i mocujemy się z niesfornymi żetonami, wciąż się na tej serwetce przemieszczającymi. Jest tu ciasno, i to nie tylko w metaforycznym, growym sensie. Mata jest mała, a komponenty są na niej upchnięte zaraz obok siebie. Komponenty, które wciąż przekładamy z miejsca na miejsce. Gra jest średnio ergonomiczna i nie ma jak tego obejść – chyba, że grając saute, na samym stole, bez serwetki.
Gdy jednak przymknąć jedno oko na niską tematyczność, a drugie na doznania sensoryczne, to trzecim okiem łatwo zauważymy to, co najistotniejsze. Że Reiner Knizia znów to zrobił – i znów wyjął z szuflady grę może nie wybitną, ale bardzo dobrą. Iliad to też przy okazji znacznie lepsza od swojej siostry – oferowanej podczas tej samej kampanii Ichor – propozycja. To gra kompaktowa pod względem zasad, ale oferująca interesujące decyzje w każdym ruchu. Mieści się w 30 minutach, ale od pierwszej do ostatniej z nich powoduje emocje. Znajdziemy tu okazje do efektownych zagrań, ale i momenty, w których przeoczymy dobre ruchy, bezpowrotnie tracąc szansę na zwycięstwo. To też gra, w której wartość kafelka i jego zdolności zmienia się w zależności od sytuacji na stole.
Iliad to gra w starym, dobrym stylu – takim, jak zdefiniował go sam Reiner Knizia. Już kiedyś porównałem jego gry do gier konsolowych firmy Nintendo – i to porównanie jest tu jak najbardziej aktualne. Do Iliad można szybko usiąść, nasycić się taktyczną rozrywką, grając trochę lepiej, niż poprzednio i wstać od stołu, by w głowie planować już kolejny powrót.
Powroty do Iliady
Gdyby pominąć aspekty logistyczne – materiałowa plansza nie współgra dobrze z ciasno upakowanymi żetonami i kafelkami – Iliad jest kolejną z bardzo dobrych, nowych gier Reinera Knizii (jak Cascadero czy Rebirth). Doktor nie musi nic udowadniać, bo wszyscy wiedzą, na co go stać. Dobrze jest jednak czasem dostać coś świeżego, by zasilić kniziową półeczkę szczęścia. Tym bardziej, jeśli to kolejny raz, gdy doktor udowadnia, jak można się bawić sumując liczby w rządkach i kolumnach.
Iliad ma bardzo satysfakcjonunjącą krzywą nauki, pozwalającą nawigować przez czasem trudne, losowe dociągi kafelków. Na początku i na końcu gry można się tu sfrustrować, mając na ręce kafelki o niskim poziomie przydatności. Doświadczenie pokazuje, jak ustawiać sobie sytuacje pod przyszłe zagrania, jak nie doprowadzać do przykrej blokady możliwości w końcówce rozgrywki i rozgrywać planszę tak samo w sposób matematyczny, jak i przestrzenny. Iliad skrywa pod maską więcej, niż zabawy w sumowanie – i to jest ewidentne już od pierwszego dołożonego kafelka.
Dla fanów wysmakowanego, abstrakcyjnego pojedynkowania – to gratka.
Zalety:
+ zgrabne, przyjazne zasady
+ przyjemna głębia do strategicznych i taktycznych kontemplacji
+ sprytny system punktacji, który dokłada ciekawą warstwę do naszych rozważań
+ wraz z nauką gry, partie stają się dłuższe i intensywniejsze, a losowość w grze nieco traci na znaczeniu
Wady:
– niezbyt praktyczna, marszcząca się „mata”
– ciasno ułożone na planszy żetony
– czytelność kolorów jest niska: czerwony i niebieski zlewają się ze sobą w niektórych rodzajach oświetlenia
– temat pełni tu wyłącznie funkcję estetyczną
Personalizowana playmata dzięki uprzejmości Playmaty.pl
Dziękujemy firmie Bitewing Games za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(8.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.