Każdy fan fantastyki wie, że przed wyruszeniem w drogę trzeba zebrać drużynę. W przypadku pewnego hobbita to raczej drużyna sama wbiła do jego uroczego domku, oferując mu przygodę, której on absolutnie nie chciał. Aby ta niesamowita podróż mogła się rozpocząć, musimy pomóc krasnoludom i Gandalfowi dotrzeć do Bilba. Ale to dopiero pierwsze z ośmiu wyzwań, jakie na nas czekają.
Hobbit: Tam i z powrotem to gra typu roll&write. Pudełko, jak na swoje rozmiary, wydało mi się dosyć ciężkie. Po jego otwarciu okazało się, że winne są temu cztery księgi przygód, po jednej dla każdego z graczy. Oprócz nich dostajemy także mazaki suchościeralne, kości oraz żetony chleba, mieczy, szyszek i jednego Bilba. Żetony są bardzo grube i początkowo myślałam, że skleiły mi się dwa arkusze. Jeśli chodzi o jakość wykonania, to nie mam absolutnie żadnego zarzutu.
Ale żeby nie było tak kolorowo, to z całym szacunkiem dla pana Lorenzo, grafiki są okropne. Okładka mi się podoba i nie zapowiada tego, co możemy zobaczyć na stronach księgi. Powiedzmy, że smok i Gollum są ok, ale szczególnie drużyna krasnoludów, atakująca nas swoimi twarzami już przy pierwszym wyzwaniu, mnie odstraszyła. To kwestia gustu, dla kogoś te ilustracje mogą być ładne lub ciekawe, ale mają w pamięci wielką, epicką przygodę wylewającą się zarówno z książek Tolkiena, jak i z ekranu, przychodzi mi na myśl tylko jedno – profanacja. Dobrze, że w grach mechanika jest ważniejsza, a za nią odpowiada Reiner Knizia. Pewnie znalazłoby się kilka mniej udanych tytułów tego pana, ale generalnie można mu ufać i w ciemno brać pudełka z jego nazwiskiem.
W Hobbita możemy zagrać solo lub do maksymalnie czterech graczy. Zasady są banalnie proste i te podstawowe dotyczą wszystkich ośmiu przygód, a jako przykład posłuży mi pierwsza z nich. Natomiast przed rozpoczęciem każdej należy przeczytać krótki wstęp fabularny oraz zmiany, jakie należy wprowadzić. Na początku rundy pierwszy gracz rzuca pięcioma kośćmi, a następnie po kolei każdy wybiera jedną aż do wzięcia ostatniej, i od razu wykonuje związaną z nią akcję. Trzy kostki posiadają na ściankach odcinki drogi, a dwie pozostałe ikony chleba, miecza i kapelusza. Jeśli wybierzemy drogę, przenosimy podany wzór na naszą planszę, chleb zaznaczamy na odpowiednim torze, miecze zbieramy w formie żetonów, a kapelusze zakreślamy i wykonujemy przypisane im bonusowe akcje. W kolejnych przygodach niektóre z tych elementów działają nieco inaczej.
Każde wyzwanie ma inny warunek zakończenia gry. Pierwsze wymaga doprowadzenia dwunastu krasnoludów do domku Bilba, a za dołączenie do grupy Thorina i Gandalfa otrzymujemy dodatkowe punkty.
Pan Knizia kojarzy mi się raczej z matematycznymi, małymi, prostymi, ale sprytnymi grami, które mogłyby być o czymkolwiek. Tym razem jednak czekało mnie miłe zaskoczenie, ponieważ to co robimy, ma fabularnie całkiem sporo sensu. Zdobyte chlebki i doprowadzone krasnoludy zaznaczamy na dwóch równoległych torach. Jeśli zdobędziemy nowego gościa, ale nie mamy dla niego jedzenia, nie dostaniemy dodatkowych punktów. Bo kto to widział głodnego wędrowca w domu hobbita? To najprostsze z czekających nas zadań. Gdy dotrzemy do płonącej sosny lub pająków, trudność wzrośnie, a my zatęsknimy za rozdawaniem bochenków głodnym krasnoludom.
Znając autora gry, spodziewałam się czegoś przynajmniej przyzwoitego, tym bardziej w połączeniu z tak znanym uniwersum. Ale i tak się zaskoczyłam i to pozytywnie. Przygotowanie jest błyskawiczne, komponenty bardziej niż porządne, wyzwania ciekawe i osadzone w znanej historii. Jedyna interakcja z innymi to zabranie kości, którą też chcieli wybrać i wyprzedzenie ich w zdobywaniu dodatkowych punktów, dlatego rozgrywka wieloosobowa od solowej różni się w bardzo mały stopniu. Najsłabszym ogniwem jest strona wizualna, ale pewnie i ta znajdzie swoich fanów.
Hobbit: Tam i z powrotem to rodzinna wykreślanka, w której czuć delikatny powiew przygody, a to się raczej nie zdarza wśród gier w tej kategorii. Na pewno ma na to wpływ oparcie wyzwań na książce Tolkiena. Znane uniwersum zapewne będzie też wabikiem, który ma przyciągnąć więcej nabywców. W tym przypadku będzie to trafiony zakup, bo gra jest warta polecenia.
Ogólna ocena
(8/10):









Złożoność gry
(4/10):









Oprawa wizualna
(7/10):









Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
GamesFanatic.pl Gry planszowe – recenzje, felietony













