Ilu redaktorów potrzeba, by zakręcić Spodkiem?
Najwyraźniej: troje. I kilkoro byłych redaktorów naczelnych na gościnnych występach.
Planszówki w Spodku, edycja 2025, już za nami. Przejechaliśmy kilometry, przetrwaliśmy burze, ulewy i dziurawe ochraniacze na buty, a w końcu też nakręciliśmy tysiące kroków, wędrując po halach. Katowice przywitały nas chmurami i pożegnały ciemniejszymi chmurami, ale pomiędzy nimi znaleźliśmy promienie planszowego słońca.
Co widzieliśmy, co ograliśmy i najważniejsze: co przekąszaliśmy w międzyczasie? Oto nasza katowicka spowiedź!
Games Fanatic atakuje z trzech frontów
Ruszyliśmy z Poznania, Warszawy i Rybnika. Nie było mowy o kompromisach – wybraliśmy najszybsze koleje i najbardziej komfortowego Hyundaia.

Front poznański
Przeciek o targowych promkach gruchnął dzień wcześniej. Evenfall za 75zł, Kronika Big Box za 100zł, Ascension za 80zł, Smartphone Inc za 59zł, Brian Boru za 49zł, Apiary za 120zł, Park Marzeń za 50zł, Twilight Inscription za 120zł czy w końcu mityczny Nemesis Lockdown za 250zł – głowa bolała od przecen, serce rwało się, by jechać już o 4:00 i stać w kolejce.
Finalnie wstałem o 7:05, a o 11:17 zalogowałem się już na parkingu. Nie tym przy Spodku. Nie tym na okolicznych ulicach. Tym na peryferiach okolicznych ulic, kwadrans spacerem od obiektu. Brak dedykowanego parkingu, w połączeniu z „fikuśnym”, pojedynczym wejściem po stronie najbardziej odległej od Spodka jako takiego, zdecydowanie utrudniły logistykę. Rozumiem, że taki event nie może mieć wejść z każdej strony, ale bieganie dookoła obiektu w ulewnym, niedzielnym deszczu było najmniej przyjemną częścią PwS 2025.
Gdy już w końcu dotarłem do środka i przebiłem się do Strefy Wystawców – posmutniałem. Wymarzone promki były wyprzedane, na paletach zostały mniej interesujące niedobitki, a ja sam poczułem konsumencki weltschmerz. Tyle kilometrów i nawet malutkiej planszóweczki nie przywiozę? Obchodziłem halę wzdłuż i w drugi zdłuż i wciąż nie widziałem dla siebie nic. Może chociaż malutkie Fantastyczne Fabryki, które recenzencko oceniałem nisko, ale w niskiej cenie byłem skłonny rozważyć ponownie? Albo powrót Ascension do kolekcji, jako miły przerywnik, gdy nie ma sił na intensywne granie? A może takie Od Zmierzchu Do Świtu za 30zł, przecież to nie zaszkodzi, prawda?
Niestety.
Wyprzedało się.




Post-sale depression
Gdy już otrząsnąłem się z bezzakupowego stuporu, gdy zjadłem już dwa krakowskie obwarzanki (bo cóż innego jeść, będąc w Katowicach?) i gdy ukoiłem smutki, nabywając deckbox i koszulki do Star Wars: Unlimited – ruszyłem do rozgrywek.
A grać nie było w co. Kolejki do nowości, najczęściej eksponowanych na jednym lub dwóch stolikach, nie nastrajały optymistycznie. Szybko porzuciliśmy nadzieję na zagranie w Dirt & Dust czy Wodny Ogród. Większe szanse były przy Bomb Busters, ale tu poratowałem ekipę własnym egzemplarzem recenzenckim tejże gry – chociaż u Naszej Księgarni stoisk akurat było w nadmiarze, a do tego można było cyknąć pamiątkowy fotos w tematycznym skafanderku.
Finalnie przysiedliśmy w trójkę nad Castle Combo i Bomb Busters, a nieco później – za magicznym splotem wydarzeń – wylądowaliśmy w rozgrywce w Two Rooms And A Boom.

Front warszawski
Połączenia PKP Warszawy z Katowicami, zwłaszcza w nietypowych godzinach (a takowymi Polskie Koleje Państwowe uznały sobotni poranek) grzech niewykorzystać. Dwie i pół godziny w komforcie pendolino za 70 zł to był to, co przeważyło szalę z niezależności i mobilności na korzyść czytania i słuchania podczas podróży. Zdecydowanie polecam ten środek transportu. O ile nie planujecie szaleństwa w postaci wykorzystania okazji cenowych tudzież premierowych. Ja wyszłam z imprezy ze złamanym sercem z powodu ograniczenia zakupów do minimum.
Będąc tu już raz kolejny (nie pamiętam nawet który) z rzędu – udałam się prosto do wejścia MCK naprzeciwko Spodka. Podchodzę uradowana, że pusto (godzina 11:00 to – myślę sobie – pewnie już tłum się przewalił) – a tu zonk – już z daleka widać napis, że wejście od ulicy Olimpijskiej…. przyspieszony sprint w strugach deszczu po schodach i… jestem w środku. Niestety nie wszyscy mieli tyle szczęścia – kto nie zadbał o bilety premium musiał trochę poczekać, bo jednak pusto nie było. Tak wielka liczba odwiedzających niestety nie zdoła wejść bez kolejki w ciągu pierwszej godziny.



Wreszcie w środku
Pierwsze co mnie uderzyło, to fakt, że impreza znowu się powiększyła. W zeszłym roku w większości wszystko działo się na płycie i obwarzanku, czyli w Spodku. Przez MCK było wejście, było tu nieco wystawców, jeśli dobrze pamiętam to tu była też strefa turniejowa. W tym roku przy wejściu mieliśmy turnieje, puzzle, gry wieloosobowe oraz strefę rodzinną. A wystawcy otrzymali do dyspozycji wielką halę MCK, Spodek pozostawiając gamesrooowi oraz strefie prototypów.
Na uwagę zasługuje jeszcze jeden pomysł. Wystawcy prezentowali swoje nowości nie tylko na hali zakupowej, ale również w gamesroomie, co na pewno rozładowało nieco tłum – Ci, którzy przyszli tylko pograć w zasadzie mogli się nie ruszać ze Spodka i też się otrzeć o nowości i rozgrywki przedpremierowe. Ci, którzy przyszli łapać okazje zakupowe mogli nie przechodzić dalej – i też w coś nowego, ciekawego pograć.
Ja, w przeciwieństwie do kolegi Piotra, nie narzekam na braki w dostępie do stolika. Tak, nie udało się zagrać w Wodny Ogród, ale kilkanaście partii w 10 różnych gier uważam na całkiem niezły wynik. Tym bardziej, że tak naprawdę mało podobała mi się tylko jedna (o tym będzie kolejny artykuł). Mając zatem na koncie rozgrywki w Miasta marzeń, Bomb Busters i Pola kwiatów od Naszej Księgarni, Zamek kombo (LDG), kościane 7 cudów świata od Rebela czy Erę cywilizacji ze stajni Galakty weekend uważam za udany.
Co jeszcze? Mimo dużej liczby odwiedzających nie czułam się przytłoczona (mówię to z pełną świadomością, bo byłam już na imprezach, które pod względem ciasnoty i hałasu mnie przerosły), można było znaleźć miejsca spokojniejsze, podobała mi się organizacja wydarzenia, rozmieszczenie stref było przemyślane, a wbrew niektórym opiniom do stolika udało się dostać nie raz i nie dwa. Zaś przed zakupami po mega okazyjnych cenach chronił mnie jedynie niewielkich rozmiarów plecak w tandemie z wybranym środkiem transportu. Pełna wdzięczności dla organizatorów za wspaniałą imprezę – za rok mam zamiar zrobić to samo – udać się na Spodek ;)

Front rybnicki
Jakże nie mogłam doczekać się tegorocznych Planszówek w Spodku! A no tak, że mimo że pociąg odjeżdżał planowo 7:25, to już o 7:00 dreptałam po peronie, zastanawiając się, czemu wyszłam tak wcześnie! Do Katowic mam znacznie bliżej, niż moi Redakcyjni Druchowie, toteż do Spodka dotarłam na długo przed oficjalnym otwarciem. I choć już wtedy trzeba było chwilę odczekać w kolejce, to na szczęście organizatorzy zaczęli wpuszczać tych najgorliwszych do budynku nieco wcześniej. Dzięki czemu… mogliśmy się ustawić w kolejnej kolejce – na halę wystawców :D O godzinie 10:00 (ani minuty póżniej!) bramy zostały otwarte, a tłum ruszył szturmować stoiska z nowościami.
Śpieszmy się zajmować miejsca, tak szybko ich brakuje
Jako że byłam sama, nie liczyłam na to, że zanim dotrą moi towarzysze, uda mi się w coś zagrać. A jednak! Okazja nadarzyła się, gdy zatrzymałam się przy stoisku wydawnictwa Thistroy Games. Klasyczna sytuacja. Dwójka graczy. Przydałby się trzeci. Czyż mogłam pozostać obojętna? Nie mogłam! I tak, już chwilę po wejściu pędziłam bimber w Micro Moonshine. Po zakończeniu rozgrywki, usatysfakcjonowana pierwszym sukcesem (podwójnym, bo okazałam się całkiem skutecznym dealerem zakazanych trunków) spenetrowałam wzdłuż i wszerz halę wystawców, oglądając nowości i planszówkowe gadżety, których także tu nie brakowało.
Podczas tegorocznych Planszówek w Spodku udało mi się zagrać jeszcze w kilka gier, wspomnianych przez moich poprzedników. Event uważam za bardzo udany. Świetnie się bawiłam i podobnie jak Jenny, mimo ogromu wydarzenia, nie czułam się nim przytłoczona. A co przywiozłam ze Spodka? Otóż nie planszówki :P Choć kusiło mnie Piramido w promocyjnej cenie, a moje spojrzenie uciekało też w kierunku Odkrywców Nocnego Nieba, to jednak tym razem powiedziałam pas, wspominając stos nierozfoliowanych pudełek, który wciąż czeka na swoją kolej. Nie wróciłam jednak z pustymi rękami. Sprawiłam sobie bowiem kubek z logo Planszówkowej Poczty (Gram fioletowym!) oraz uroczą bransoletkę, tym razem z żółtym mepelkiem. Niewiele? Może. Ale dla mnie było to dokładnie tyle, ile potrzebowałam.
Granie w słusznej sprawie
Podczas spacerów katowickimi korytarzami napotkaliśmy na stoisko, które nieco odróżniało się od innych. Niepozorne i umieszczone trochę jakby w przejściu, stanowisko Górnośląskiej Fundacji Onkologicznej wydawało się oderwane od planszowego kontekstu. Wystarczyła jednak chwila rozmowy, by stało się jasne, dlaczego GFO rozstawiła się na Planszówkach w Spodku.
Jednym ze sposobów, w jakie GFO działa na rzecz najmłodszych pacjentów onkologicznych, są zajęcia praktyczne w ramach Klubu Pacjenta. To cała gama działań, od jogi i warsztatów dietetycznych, po taniec, warsztaty plastyczne i właśnie nasze kochane gry planszowe. GFO nie tylko zbiera gry, by swoją bibliotekę wykorzystywać w licznych wydarzeniach, ale również szuka wolontariuszy – którzy chcą pomagać, grając. A co jak co, ale my, gracze, nigdy nie przegapimy okazji, by zagrać – tym bardziej w słusznej sprawie, prawda?
Jeśli chcecie wesprzeć tę cudowną inicjatywę, możecie skontaktować się z Górnośląską Fundacją Onkologiczną lub odwiedzić jej stoisko podczas licznych targów i eventów. Szczegóły i kalendarium wydarzeń znajdziecie na stronie Fundacji. Przy najbliższej okazji sami podzielimy się częścią swoich kolekcji i zachęcamy Was do tego samego. Nawet mała gra może podarować komuś wielki uśmiech i chwile radości – pomyślcie o tym przy najbliższym odchudzaniu kolekcji!
Syndrom katowicki
Jesteśmy w świetnym miejscu.
Jeśli Planszówki w Spodku miałyby być wskaźnikiem tego, gdzie znajduje się nasze hobby w 2025 roku – to naprawdę, nie mamy na co narzekać.
Katowicki Spodek to nie piwniczna sala w Chodzieskim Domu Kultury. Mamy tu obszerne sale pełne wystawców, aktywności, gastronomii – wszystko napakowane odwiedzającymi, wszystko zlokalizowane w jednych z najbardziej widowiskowych obiektów eventowych w Polsce (a śmiem twierdzić, że ciekawych również na skalę europejską i światową). I co najważniejsze – wciąż widać potencjał do rozwoju! Korki na korytarzach, kolejki na stoiskach, zapisy do rozgrywek i udziału w wydarzeniach – to mówi samo za siebie.
Można trochę narzekać na dość wąskie gardło w postaci niewielu stolików per nowość – ale może na to jeszcze przyjdzie czas. Obecnie, przy 1-2 stołach z premierową grą, trudno jest się do niej dopchać. To jest też trochę przypadłość targów wielkich – typu Essen – i chyba gdzieś tu w grę wchodzi ukryta przed naszym wzrokiem ekonomia i finansowa opłacalność. Próżno spekulować. Jestem jednak pewien, że gdyby grę X można było ograć w 3 czy 4 punktach, a nie w jednym, to tej samej gry sprzedałoby się zauważalnie więcej. W 2025 roku nie kupujemy gier w ciemno, a targi jak PwS są idealnym poligonem, by eksperymentować przed zakupem.





Z innej jednak strony, wszystkie obszary targów tętniły planszowym i okołoplanszowym życiem. Braliśmy udział w turniejach, bawiliśmy się z dziećmi, układaliśmy puzzle, sprawdzaliśmy się w wirtualnych światach, grach ze społeczną dedukcją, poznawaliśmy nowe produkty i usługi związane z hobby, a przede wszystkim z dumą nosiliśmy na koszulkach nasze planszowe creda, memy i fascynacje.
Planszówki w Spodku świetnie obrazują skalę planszowego hobby. Wyznaczają przy tym kierunek innym imprezom. I z niesłabnącym zaciekawieniem będziemy je odwiedzać.
Kolejny przystanek: Gdańsk.
Z Katowicami zobaczymy się w przyszłym roku.
P.S. Więcej na temat gier, które ogrywaliśmy podczas tegorocznych Planszówek w Spodku piszemy w kolejnym wpisie.
Podobał Ci się ten tekst? A może wręcz przeciwnie, uważasz, że brakuje w nim nieco energii? W obu przypadkach zachęcamy do wsparcia nas solidną dawką kofeiny. To na prawdę działa!