Wielu osobom gra w Madżonga kojarzy się zapewne z takim oto obrazkiem:
Ale to trochę tak, jakby ktoś na pytanie, czy grał w brydża, odpowiedział „Tak, układałem pasjansa”. Bo w istocie to, co widać na powyższym obrazku, zaczerpniętym z portalu www.kurnik.pl, jest istocie pasjansem, tyle że przy użyciu kamieni Madżonga. A prawdziwa gra w Madżonga, podobna jest, gdy chodzi o zasady, bardziej do Rummikuba czy karcianego remika.
Jaka jest historia Madżonga? Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Niektórzy przypisują Madżongowi wielowiekową tradycję, a za jej autora uważają samego Konfucjusza. Ale to raczej legendy, bo gra ma prawdopodobnie nie więcej niż 170 lat. Powstała w II połowie XIX wieku, zapewne w mieście Ningpo, bo stamtąd pochodzą najstarsze informacje na jej temat. Być może wywodzi się ze starej chińskiej gry karcianej Ma Diao (pisanej także madiao albo Ma Tiae) czyli „Wiszący Koń”, znanej kilkaset lat wcześniej, w której występują 4 dziewięciokartowe kolory i 4 karty z kwiatami albo jest chińską przeróbką przywiezionego z Europy remika.
Mimo, ze gra powstała najprawdopodobniej stosunkowo niedawno, nie wiadomo, kto jest jej autorem. Większość źródeł wspomina o dwóch braciach, nie podając jednak ich imion czy nazwiska. W książce „Podróże w krainie gier” Lech Pijanowski przedstawił wersję, jakoby twórcą Madżonga był Hong Xiuquan, późniejszy przywódca powstania Taipingów na co dowodem miała być m.in. „trójkowa” struktura gry, kojarzona z utworzonymi przez Honga triadami.
Pierwsza informacja na temat Madżonga, zapisana w języku innym niż chiński, pochodzi z roku 1895 i jej autorem jest amerykański antropolog Stewart Culin. Około roku 1910 pojawiły się publikacje o Madżongu w innych językach, m.in. francuskim i japońskim, a od roku 1920 gra zaczęła podbijać rynek amerykański. Przyczynił się do tego w dużym stopniu inżynier Joseph Park Babcock, który pracował w Chinach jako przedstawiciel koncernu naftowego Standard Oil. Po powrocie do Stanów napisał książkę na temat Madżonga, w której przedstawił uproszczony w stosunku do chińskiego wariant tej gry. Babcock używał nazwy Mah-Jongg, którą zastrzegł jako znak towarowy. Można się zresztą spotkać z różnym zapisem nazwy gry, np. Mah Jong, Ma Jong, Mah Jongg, Ma Diao, Ma Cheuk, Mah Cheuck, Baak Ling oraz Pung Chow. Ja osobiście uważam, że po polsku powinno pisać się fonetycznie Madżong, podobnie jak wolę nazwę Pekin niż Beijing.
Madżong zyskał w Stanach sporą popularność i to wcale nie w środowisku Chińczyków ale przede wszystkim Żydów i dopiero po kilkunastu latach zepchnął go w cień brydż. Być może jedną z przyczyn zmniejszenia zainteresowania Madżongiem był bałagan, jaki powstał, gdy w różnych środowiskach zaczęto wprowadzać różne warianty gry, dodając na przykład do zestawu Jokery. W latach 20-tych XX wieku Madżong trafił też do Japonii, gdzie również uległ pewnym przeobrażeniom. W efekcie mamy teraz kilkanaście wersji Madżonga, różniącymi się przede wszystkim punktacją.
Popularność Madżonga zaowocowała również wieloma wzmiankami na temat tej gry w literaturze, głównie zresztą kryminalnej. Prekursorką była tu Agata Christie, która w książce „Zabójstwo Rogera Acroyda” cały rozdział przeznaczyła na opis spotkania przy Madżongu. Skąd takie kryminalne skojarzenia z Madżongiem? Wydaje się, że to tak, jak skojarzenie pokera z westernem. Madżong w Chinach i Japonii jest najpopularniejszą grą nie tylko hazardową ale w ogóle planszową, a jej specyfika powoduje, że stawki mogą być bardzo wysokie, więc jak najbardziej pasuje jako rozrywka dla przestępców. Tak też zresztą uważały chińskie władze, więc po zwycięstwie komunistów w 1949 roku Madżong został w Chinach Ludowych zakazany. Oczywiście, podobnie jak brydż w Polsce, nie został całkiem wyeliminowany, tylko zszedł do podziemia. I gdy w czasach rewolucji kulturalnej w roku 1966 piętnowano jakiegoś zdymisjonowanego aparatczyka, to wśród zarzutów znalazła się informacja, że „wykorzystując swoje funkcje nie tylko oddawał się zbrodniczej, antypartyjnej i antysocjalistycznej akcji, ale również w życiu prywatnym dawał zły przykład młodzieży, miedzy innymi przez grę w Madżonga”.
Do Polski Madżong trafił po raz pierwszy najprawdopodobniej równe sto lat temu, a moda na niego przyszła oczywiście z Ameryki, a nie z Chin. Na pewno w roku 1925 zdobył u nas sporą popularność, o czym świadczy felieton Kornela Makuszyńskiego, opublikowany w tymże roku w zbiorze Wycinanki. Pod zdjęciem autora obszerny fragment tego felietonu:
(…) mam teraz w sercu pogodę, a w spojrzeniu uśmiech, w słowach zaś moich mam maniery nieomal chińskie.
Chińskie?
Och! coś mi ciężkiego upadło na głowę i załomotało w mózgu.
Po co ja wyrzekłem to straszliwe słowo?
Jest ono straszliwe od pewnego czasu: stosunki nasze z „państwem środka świata” nie są zbyt dawne; dostawaliśmy z Chin herbatę, ryż, porcelanę, żółte niebezpieczeństwo i niewiele więcej ponad to. Między dwoma dalekimi krajami panowała niezamącona niczym zgoda i uprzejme stosunki. Miłowałem z daleka porcelanowe Chiny.
Teraz Chiny straciły dla mnie „swoją twarz” i czuję dla tego tajemniczego kraju żywiołową niechęć, nieomal nienawiść. I choćby wiadomość o tym miała spaść na Chiny jak grom z jasnego nieba i pogrążyć je w żałobie, zdania mojego nie cofnę. Serce moje jest przepełnione żalem i goryczą, mózg mój jest opętany, życie straciło dla mnie urok, a wszystkiemu winni są Chińczycy. Jest to naród zły i chytry. Wszyscy myśleli, że kiedyś Chińczycy ruszą na nas ławą i zaleją nas, jak żółte wody, kiedyś, kiedyś, za pięćset lat, że będzie jakaś wojna, jakiś kataklizm, jakaś rozpacz, rozpętanie, wędrówka ludów.
Akuratnie! Chińczycy uśmiechnęli się w kułak. Wojna? Kataklizm? Po co? Jest to trudne i ciężkie, zresztą Europa, choć stara, bezzębna i zjełczała baba, gotowa się bronić. Wymyśliły tedy chytre Kitajce inny, genialnie podstępny sposób zguby Europy, postanowiwszy przyprawić ją o obłęd, wściekliznę, o furię, o manię straszliwą. Ha! A potem Europa albo zginie w szpitalu dla obłąkanych, albo wpuści morze do wszystkich wulkanów i wyleci w powietrze, kończąc marny żywot straszliwym samobójstwem. Jest to plan piekielny, godny chińskich diabłów. Diabły te przysłały Europie coś, co się nazywa: Mah–jong.
Już nie ma nic w Europie: jest tylko mah–jong. O nim się mówi, bredzi, czyta, pisze, śni, majaczy, plotkuje; on jest mężem niewiasty i żoną męża; on zajął serca, głowy, mieszkania, całe życie, on zaludni wszystkie Tworki.
Jako żywo!
Mah–jong jest to taka chińska gra, w którą umiał grać dobrze jeden stuletni mandaryn, ale się wreszcie powiesił. Poza tym nikt jej nigdy nie zgłębił. Przypisywany jej wiek kilku tysięcy lat jest podobno europejskim szachrajstwem na chiński temat, bo tylko nowoczesny Chińczyk mógł wymyślić torturę tak brutalną, stare bowiem Chińczyki miały sposoby wymyślne i wytworne na pozbawienie ludzi zmysłów, ładniejsze jest bowiem wpuszczenie komuś żywego szczura do — brzucha niż nazywanie kogo „wiatrem wschodnim”. Nowoczesny Chińczyk schował dla własnego użytku torturę tak zabawną, jak miarowe i monotonne spuszczanie komuś kropli wody na czaszkę przez dwadzieścia cztery godziny, a Europie posłał mah–jonga. Mądry jest to Chińczyk!
Niedługo nikt nie będzie orał ani siał, nie będzie płodził dzieci, nie będzie pisał ani czytał, bo wszyscy będą grali mah–jonga; rada ministrów nigdy niczego nie uradzi, bo będą grali; sejm będzie jedną wielką partią mah–jonga. I oto w taki sposób łatwy i tani żółte niebezpieczeństwo stanie się faktem.
W tej chwili mah–jong szaleje w całej Polsce; ludzie nabrali żółtej cery, całe życie wygląda jak jajecznica, takie jest bardzo chińskie. Mah–jong jest w każdym domu i niedługo biada będzie temu, co go grać nie będzie umiał! Nikt się z nim nie ożeni, nikt mu nie poda kropli wody i ręki, nikt go nie pochowa w poświęconej ziemi. Ojciec wyprze się syna, matka córki, dzieci rodziców, służba chlebodawców, kochanek kochanki, złodziej policjanta, wydawca autora, wyborca posła. Kiedy przyjdzie taki nieszczęsny, co grać nie umie, ujrzy z rozpaczą, że trzeba mu się czym prędzej obwiesić; najlepiej grający zostanie ministrem, odda mu się każda kobieta, aby urodzić syna z graczem wspaniałym, syn zaś urodzi się już jako Chińczyk. Umierający ojciec zostawi dzieciom w spadku najlepszy sposób zrobienia mah–jonga, córki dostawać będą w posagu, jako pierwszy zaczyn na piernik toruński, sto czterdzieści cztery mah–jongowe kamienie.
Najbardziej jednak ponure jest to. że jej nikt grać nie umie, wszyscy się zawszę kłócą, nikt nie jest zdecydowany ani co do prawideł, ani co do sposobu liczenia, ani co do terminologii, tak że osobna komisja Akademii Umiejętności będzie musiała ustalić, czy się mówi „ogródek”, czy też „kwiatek”?
Do tego czasu jednakże rozejdzie się kilka małżeństw, zdarzyć się też może w partii bardzo namiętnej, że na stole będą leżały sto czterdzieści cztery chińskie kamienie i trzydzieści pięć polskich zębów.
Rozdziałowi na temat madżonga nadał Makuszyński dość wymowny tytuł: „Szkoła wariatów. Kurs niższy”. Jednak przewidywania autora odnośnie lawinowego wzrostu popularności tej gry jakoś się nie potwierdziły. Lech Pijanowski wspominał, że jako dziecko (czyli pewnie na początku lat 30-tych) bawił się bambusowymi „klockami” z dziwnymi oznaczeniami, a zapytani o chińskie znaki rodzice wyjaśnili mu, że to zestaw do gry w Madżonga, którego zasad nikt już nie pamiętał. Jeszcze dosadniej krótkotrwałą popularność Madżonga ocenił Roman Dmowski, pisząc o grze, którą kilka lat temu pasjonowano się u nas, a po roku ją rzucono, bo była nudna jak flaki z olejem; ale przez jeden sezon uważano, że jest diabelnie ekscytująca.
Po raz drugi Madżong pojawił się w Polsce pod koniec lat 80-tych ubiegłego stulecia i wprawdzie popularności wielkiej nie zdobył, ale został przez Świat Młodych uznany Grą Roku 1988. Poniżej opublikowana w Świecie Młodych recenzja Madżonga.
Później przyszła popularność komputerowego pasjansa, ale od kilkunastu lat Madżong w różnych wydaniach sprowadzany jest do Polski i zapewne kilkaset osób w niego grywa. A może raczej trzeba napisać „grywało”, bo strony polskich klubów Madżonga od dawna nie są aktualizowane i ostatnie informacje o turniejach pochodzą z 2014 lub nawet 2010 roku.
Podstawowy zestaw do gry w Madżonga składa się ze 136 kamieni – 34 różnych, z których każdy występuje po 4 razy. Są to 3 rodzaje blotek, o wartościach od 1 do 9 w trzech rodzajach:
a także 2 rodzaje honorów – wiatry (wschodni, południowy, zachodni i północny) oraz smoki (zielony, czerwony i biały)
Ponadto w zestawie Madżonga mogą być dodatkowe kamienie. Są to np. Pory Roku (po jednym kamieniu Wiosna, Lato, Jesień i Zima) albo Kwiaty (Śliwy, Orchidei, Chryzantemy i Bambusa).
W japońskiej wersji zamiast Pór Roku są „czerwone piątki”, zwane przez Japończyków „akapai”.
Szczegółowy opis kilku wersji Madżonga można znaleźć na stronie mahjong.info.pl przedstawię więc tu tylko w skrócie najważniejsze zasady. Na początku każdej partii gracze ustawiają z kamieni mur, z którego biorą po 13, a rozpoczynający grę 14 kostek. Wiatr Wschodni czyli gracz rozpoczynający partię wykłada na środek stołu jeden ze swoich kamieni i na tym kończy się jego kolejka. Następny gracz czyli Wiatr Południowy może albo wziąć jeden kamień z muru na stole albo też kamień wyrzucony przez Wiatr Wschodni. Jednak kamień wyrzucony może wziąć tylko wtedy, gdy tworzy w ten sposób jakiś układ – sekwens, trójkę, czwórkę albo też parę, dającą mu Madżonga czyli zestaw kamieni, pozwalający na zakończenie partii. Sekwens musi się składać dokładnie z trzech kamieni jednego rodzaju o kolejnych numerach, np. 2, 3 i 4 bambusy, a trójka i czwórka z trzech (ewentualnie czterech) identycznych kamieni. W skład Madżonga musi wchodzić jedna para i 4 inne układy czyli sekwensy i trójki, przy czym zamiast trójki można użyć wyżej punktowanej czwórki.
Przedstawiony na obrazku Madżong składa się z trzech sekwensów, jednej trójki i jednej pary. Ponieważ sekwensy i para punktów nie dają, a trójka jest warta 4 punkty (lub tylko 2, gdy gracz potrzebny do jej utworzenia kamień wziął ze stołu), gracz za takiego Madżonga otrzymuje tylko 22 lub 24 punkty (20 to premia za samo wyłożenie Madżonga). Gracze zwykle dążą do tego, żeby uzyskać Madżonga wyżej punktowanego, chociażby takiego, jak pokazany na następnym rysunku:
Za taki zestaw kamieni gracz może zdobyć od 64 do 88 punktów (zależnie od tego, ile z wyłożonych przez niego trójek powstało przy użyciu kamieni, wyrzuconych przez innych graczy). Ten dość wysoki rezultat wynika nie tylko z tego, że nie wykładał sekwensów lecz same trójki. Istotne jest również to, że wyłożenie trzech białych smoków dało graczowi jedno podwojenie. A to właśnie podwojenia sprawiają, że wynik gry może być bardzo wysoki. Załóżmy teraz, że gramy w Madżonga na pieniądze, po niskiej stawce 1 grosz za punkt. Przeciętna partia kończy się zwykle wynikiem nie przekraczającym 100 punktów, więc wielki hazard to nie jest. Ale trzeba pamiętać o podwojeniach. Za trójkę smoków albo za wyłożenie trójki własnego wiatru (np. gdy grający jako Wiatr Wschodni wyłoży trójkę kamieni tego wiatru) gracz ma prawo do jednego podwojenia. Są jednak podwojenia „potrójne”, ośmiokrotnie zwiększające wynik partii, na przykład za wyłożenie Madżonga z samych wiatrów i smoków. Gdy gramy ponadto z Kwiatami i Porami Roku, które wprawdzie w skład żadnych trójek nie wchodzą, ale mogą dać dodatkowe podwojenia, to wynik partii może być wręcz astronomiczny, np. 480 milionów punktów. Wprawdzie szansa na taki układ jest pewnie mniejsza niż na szóstkę w Totolotku, ale nawet przy stawce 1 grosz za punkt wynik finansowy może być zbliżony. Dlatego zazwyczaj gra się „z limitem” i wszystkie bardzo wysokie wyniki ogranicza się np. do 500 punktów. Oczywiście podane tu liczby dotyczą Madżonga chińskiego. W popularnej wśród Japończyków wersji Riichi Majan liczenie punktów jest jeszcze bardziej skomplikowane, a wyniki punktowe znacznie wyższe.
W tekście wykorzystałem fragmenty następujących książek:
- Roman Dmowski „Przewrót”, Wyd. Antoni Gmachowski i spółka, Częstochowa 1933
- Kornel Makuszyński „Wycinanki”, Gebethner i Wolff, Warszawa 1925
- Lech Pijanowski „Podróże w krainie gier”, Iskry, Warszawa 1969