Debiutancka rozgrywka w U-Boota już za mną. Jak było?
Żwawo wypłynęliśmy w morze, już w trakcie rejsu dokonując przeglądu najważniejszych systemów i ucząc się manewrowania U-Bootem. Szło bardzo sprawnie, więc czym prędzej udaliśmy się w kierunku sektora, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć samotnie płynące parowce. Obserwatorzy na kiosku pierwszy kontakt bojowy zameldowali ok. godz. 9.00, kiedy to zaobserwowano szybko zbliżający się statek handlowy.
Załoga rwie się do boju. Maszyny i poszycie wciąż jeszcze pachną oliwą i nowiutką farbą. Pogoda idealna. Czas rozpocząć polowanie…
Choć planowałem ćwiczenia z torpedowania, kąt i szybkość zbliżania się statku były na tyle niesprzyjające atakom torpedowym, że zawołałem załogę, wskazałem frachtowiec i zapowiedziałem, że kto mi odstrzeli tę łajbę trzema strzałami z 88-ki, dostanie dodatkowy przydział piwa i czekolady. 2 minuty później nasza pierwsza zdobycz z gracją szła na dno. Ok, pierwszy sukces, ale jednak postrzelałoby się torpedami. W kolejnym sektorze trafiliśmy na następny statek. Tym razem zanurzenie, peryskopowa i kurs na wyprzedzenie. Frachtowiec płynął stosunkowo szybko i przeciął krzyż celownika na dalszym dystansie, niż zakładałem – 1,8 mili, to prawie maksymalny zasięg dla torped. Nie było jednak co poprawiać pozycji. Załoga sprawnie zalała wyrzutnie 3 i 4 z torpedami elektrycznymi (żeby handlowca zbyt wcześnie nie ostrzec bąblami gazu z torped parogazowych), a za chwilę dwie „rybki” sprawnie opuściły luki torpedowe i pomknęły w kierunku celu. Potem wspólnie obserwowaliśmy w napięciu czy trafią i…. trafiły! Fontanna wody wyrosła przy burcie statku, który w kilka minut zatonął. No, teraz to już był naprawdę coś! Rozpierała nas radość z sukcesu tak wielka, że zapomnieliśmy zmienić wachty i gdy natknęliśmy się na strzeżony konwój, załoga była zbyt zmęczona aby wykonać odpowiednie manewry, poza ucieczką w głębiny. Po ogarnięciu się wyznaczyliśmy kurs na przechwycenie, ale mimo pościgu prowadzonego na powierzchni nie udało nam się zbliżyć do konwoju. Nastąpiło lekkie rozprężenie. Ani Kapitan, ani Nawigator nie notowali zmian kursu. Odkryliśmy ląd w miejscu, w którym Nawigator zarzekał się, że lądu być nie powinno (ani chybi: Atlantyda!). Potem pokręciliśmy się jeszcze trochę w kółko bez większego celu, licząc na jakiś kontakt, naprawiliśmy kilka usterek i zakończyliśmy misję treningową z oceną D i wynikiem 3800 pkt (2 statki, łącznie 4000 BRT).
No.
To teraz wrażenia po pierwszej rozgrywce. Wszystkim tym, którzy mierzą ile w U-Boocie jest gry planszowej, a ile komputerowej, powiem tak: „Zostawcie te akademickie dyskusje i spróbujcie sami tego… doświadczenia!”. U-Boot nie jest grą planszową (choć podtytuł mówi coś innego). Nie ma w nim właściwie żadnych konkretnych planszówkowych mechanik czy strategii, natomiast aplikacja jest niezbędna do grania. Nie miałem też wrażenia turowości, punktów ruchu itp. Nie nie, nic z tych rzeczy. Nie jest też jednak grą komputerową, bo dopiero w czasie rozgrywki widać, że aplikacja jest tylko dodatkiem do tego, co się dzieje między graczami. U-Boot jest swego rodzaju „doświadczeniem” czerpiącym z różnych dziedzin. Cały ten zestaw kart i żetonów, znajdujących się w pudełku, odpowiada za zaznaczanie różnych stanów gry (i w prawidłowym ich zaznaczaniu tkwi jedna z dwóch głównych trudności), natomiast nie ma tam żadnego myślenia mechanikami, w rodzaju „Jak zagram tę kartę, to potem mogę kupić inną, której efekt zwielokrotni inny efekt…” etc. Może dałem się ponieść emocjom i historii pisanej przez rozgrywkę, ale wczorajszego wieczoru nie znalazłem w U-Boocie żadnej „umowności”. Dlatego w tej pierwszej grze, pomimo pewnych oczywistych skrótów, pomimo żetonów, kart, planszetek i kartonowego modelu znajdujących się przede mną na stole, naprawdę CZUŁEM SIĘ dowódcą U-Boota.
Chyba najbliżej U-Bootowi w pewnym sensie do doświadczeń w rodzaju escape roomów, gdzie gracze muszą wykonać konkretne zadanie-łamigłówkę lub zagadkę. Tutaj miałem podobne odczucie w tym sensie, że trzeba było się wykazać realnymi umiejętnościami i to w czasie rzeczywistym (zwłaszcza Nawigator). Na pewno ogromnie pomaga wiedza o broni podwodnej i U-Bootach. Jako że temat nie jest mi obcy, właściwie natychmiast poczułem się na stanowisku dowodzenia „jak u siebie”, przez co mogłem skupić się na analizie sytuacji i podejmowaniu decyzji. Myślę więc, że każdy miłośnik U-Bootów będzie mieć podobnie. A co jeśli ktoś miłośnikiem nie jest? No tu jest druga trudność gry – musi sobie pewną podstawową wiedzę o okrętach przyswoić, choćby w trakcie rozgrywki.
Na pewno po tej pierwszej rozgrywce mam kilka pytań i wątpliwości przed kolejnymi partiami. Czy funkcja Mechanika w pełnych scenariuszach i kampaniach stanie się ciekawsza niż w tej początkowej misji treningowej? Jak będą sobie radzić gracze nieobeznani z tematem? Jak ze skalowalnością – da radę sensownie zagrać we trójkę, w dwójkę lub samotnie? W jaki sposób aplikacja zasymuluje taktykę eskorty, lotnictwa etc.? Czy jednak nie będzie tak, że po walce z konwojem emocje opadają i potem trudno wrócić do rutyny naprawiania cieknących rur i zakładania uszczelek? Czy będzie możliwość przerwania misji kampanijnej z jednoczesnym pozytywnym zaliczeniem jej wyniku, czy też trzeba pływać dopóki gra nie zdecyduje o zakończeniu misji? Na ile zmienne warunki, tak na samym okręcie, jak i w jego otoczeniu, wymuszą inne działanie podczas ataków, a na ile można wypracować jeden skuteczny schemat?
No, jest tego trochę. Będzie nad czym się zastanawiać, pracując nad pełną recenzją U-Boota.