Rok 1939. Pierwszy dzień września. Państwo polskie, które zdążyło zaledwie zachłysnąć się wolnością i szansą na świetlaną przyszłość, musi stawić czoła kolejnemu zagrożeniu. Odżywają słowa przeszło stuletniej pieśni – Warszawianki – nawołującej do obrony ojczyzny. Podobny apel wysuwa Antoni Słonimski pisząc: Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy. Niech trwa! Dziadek zawsze opowiada o tych wydarzeniach z wielką emfazą, ale ja nigdy nie potrafiłam dostatecznie zrozumieć jego emocji. Tak było aż do pierwszej partii „111”. To kolejny świetny projekt edukacyjny IPN-u, który sprawia, że poznawanie historii jest ciekawe, a w połączeniu z planszą może przerodzić się w pasję.
Podróż do przeszłości
Rano 1 września 1939 roku rozpoczęła się pierwsza bitwa powietrzna II wojny światowej. Klimat gry 111 niekoniecznie zobowiązuje nas do zerwania się z łóżka wczesną porą, bowiem jak mawia sam Pratchett: Kto wcześnie z łóżka się zbiera, ten wcześnie umiera, aczkolwiek niezadowolenie związane z przymusem opuszczenia posłania zapewne spotęgowałoby chęć unicestwienia wroga na polu bitwy, co jest nadrzędnym i właściwie jedynym celem gry 111. W starciu biorą udział dwie osoby wcielające się w dowódców powietrznych sił lotniczych: niemieckiej Luftwaffe lub 111. Eskadry Myśliwskiej. Oczywiście honor patrioty sprawia, że rzadko kto chce być po niemieckiej stronie, jednak i na to twórcy znaleźli złoty środek. Pełna rozgrywka obejmuje dwie partie, w których przeciwnicy zamieniają się stronami. Dzięki temu każdy ma możliwość sprawdzenia się w heroicznej obronie Warszawy, jak i w prowadzeniu agresywnego ataku ze strony sił niemieckich.
Do biegu, gotowi, strzał!
Początkowy układ gry sprowadza się do ustawienia samolotów na specjalnie przeznaczonych do tego polach planszy. Gracz niemiecki dysponuje znakomitą armią maszyn złożoną z dwóch szczególnie groźnych bombowców oraz trzech Messerschmittów. Z kolei przedstawiciel sił polskich posiada niestety tylko cztery myśliwce, ale nie oznacza to, że jest skazany na porażkę, bowiem wyłącznie polskie samoloty mają możliwość naprawy. Dodatkowo uczestnicy w dowolnie wybranych przez siebie miejscach naprzemiennie rozmieszczają po dwa żetony chmur. Chmury są ciekawym elementem, który pozwala tworzyć nieco bardziej rozbudowane strategie, ponieważ dzięki nim można sprytnie umknąć przed planowanym przez wroga atakiem i zaserwować mu niemiłą niespodziankę w kolejnej turze. Ani się obejrzysz a przeciwnik, którego jeszcze przed chwilą tu nie było, właśnie ostrzeliwuje twój samolot.
„Głucho w głąb
Raz, dwa, trzy,
Seria bomb. „
Celem gracza reprezentującego III Rzeszę jest siać zamęt i zniszczenie, w efekcie których polskie myśliwce nie będą w stanie ustrzec Warszawy przed serią bomb. Aby to osiągnąć Niemcy wysyłają na zwiady swoje straszaki zwane Messerschmittami, których zadanie polega na zestrzeleniu lub chociaż uszkodzeniu przeciwnika, dzięki czemu bombowiec będzie miał wolną drogę wiodącą wprost na żeton Warszawy, co gwarantuje zwycięstwo. Obrońca stolicy musi zatem zadbać o to, by jak najdłużej a najlepiej aż do wyczerpania paliwa, którego licznik jest jednocześnie wskaźnikiem ośmiu rund, utrzymywać Niemców na dystans. Dynamizm i charakter gry najpełniej oddany zostaje podczas wzajemnego ostrzeliwania. To właśnie tu unosi się duch walki, smak zwycięstwa i gorycz porażki. Niemcy, jako naród bardziej zaawansowany technicznie posiadają samoloty, które poruszają się szybciej. Messerchmitty mogą jednorazowo przemieścić się aż o trzy pola, z kolei polskie myśliwce jak i bombowce wyłącznie o dwa. Każdy niewykorzystany ruch automatycznie przekształca się w dostępną amunicję, którą zaznaczamy kładąc czarne kostki na żetonie samolotu drugiego gracza. Dobra taktyka opiera się zatem na trzech „jakach”: za pomocą jak najmniejszej liczby ruchów znaleźć się jak najbliżej przeciwnika i móc oddać jak najwięcej strzałów. Fortunność strzałów rozstrzygana jest rzutem kośćmi, których liczba zależy od posiadanej amunicji. Sukces niemiecki obrazują skądinąd wymownie wartościujące symbole czarnego krzyża, natomiast powodzenie Polaków to sympatyczna ikona biało-czerwonego kwadratu. Do zestrzelenia Messerchmitta i polskiego myśliwca potrzeba dwóch celnych strzałów. W przypadku jeśli, któryś z atakujących się nie popisał i jeden strzał padł chybiony, samolot zostaje (tylko lub aż) uszkodzony. Polacy mają możliwość naprawy, kierując swoją maszynę na specjalne pole, natomiast Niemcy muszą kontynuować walkę samolotem, za którym ciągnie się chmura podejrzanie wyglądającego czarnego dymu. Polacy jednak, jako naród umiłowany w martyrologii, zawsze mają pod górkę. III Rzesza dysponuje bowiem groźnymi z wyglądu i nazwy bombowcami, które co prawda poruszają się z prędkością polskich myśliwców (maksymalnie dwa pola), ale nie można ich uszkodzić. Bombowiec albo ginie i przepada od dwóch celnych strzałów albo leci dalej mimo jednego trafienia. Ten zabieg bardzo dobrze ukazuje zróżnicowanie poziomu sił uczestników starcia. Polacy mają przez to utrudnione zadanie, aczkolwiek nic nie stoi na przeszkodzie, by choć na planszy zmienić bieg historii. Zestrzelenie bombowca daje podwójną radość i satysfakcję z zadania potężnego ciosu przeciwnikowi.
Kto ma zatem większe szanse na zwycięstwo?
Teoretycznie lepszą armię lotniczą podsiadają Niemcy. Dodatkowo skupiają się wyłącznie na ataku, co pozwala maksymalnie skoncentrować się na strategii agresora. Ale, ale… Polak potrafi! Obrońca ojczyzny ma szansę na zwycięstwo. Pierwsza opcja to gra na zwłokę (lub zwłoki Niemców). Jeśli przez osiem rund żaden z niemieckich bombowców nie wyląduje na polu Warszawy, kończy im się paliwo i wówczas kaputt. Drugi sposób to zestrzelenie dwóch bombowców… mniej realne, aczkolwiek jeśli rano zjadło się banana, znalazło czterolistną koniczynę i podkowę, co gwarantuje pakiet szczęścia przez cały dzień, wówczas istnieje duże prawdopodobieństwo, że układ na planszy umożliwi oddanie czterech celnych strzałów i bombowce rozlecą się w drobny mak.
Starcie na polu pochwał i niedoskonałości
Mechanika gry, mimo iż nie należy do ekstremalnie wyczerpujących mózg, zasługuje na miano ciekawej. Przy pierwszych partiach dość problematyczne może być pamiętanie o przelatywaniu po oddaniu strzału na pole znajdujące się za przeciwnikiem (a jest to element istotny), ale po kilku rozgrywkach ten ruch łatwo wchodzi w krew. Żetony chmur to swego rodzaju komponent gwarantujący regrywalność, bowiem ich inny układ wymaga planowania odmiennych strategii.
Plansza i elementy gry wykonane przyzwoicie, adekwatnie do ceny. Na wielką pochwałę zasługuje pięknie zrobiona instrukcja. Do rąk gracza trafia książeczka zawierająca opis zasad w języku polskim oraz angielskim. Wykonana na wysokiej jakości papierze z bogatą szatą graficzną i arcyciekawym dodatkiem historii Brygady Pościgowej. Reguły gry przeplatane są wzmiankami w charakterze historycznych ciekawostek, co mimowolnie pozostawia ślad w pamięci czytelnika.
Gabaryty pudełka umożliwiają zabranie gry w podróż w bagażu podręcznym. Przyjemna i niezbyt długa rozgrywka może umilić czas zarówno jako przerywnik między cięższymi tytułami, ale doskonale sprawdzi się też jako „zabijacz czasu” w poczekalni u dentysty (przyjmującego rzecz jasna w ramach NFZ).
Salwy pochwał przerwać może jedynie głos estety, który zwraca uwagę na ładne, żywe kolory i bogatą grafikę. Tego nie znajdziemy w 111, ale moim zdaniem to akurat plus. Klimat wojenny jest tym lepiej wyczuwalny dzięki ascetycznym barwom.
111 to kolejne dzieło IPN-u, które okazało się sukcesem. Synteza wartości merytorycznych i rozgrywkowych sprawdza się doskonale. Gra przeznaczona jest nie tylko dla miłośników historii, ale również dla tych, którzy w przyjemny sposób chcieliby uzupełnić swoją wiedzę na temat jednego z najważniejszych wydarzeń w dziejach świata.
Na plus:
– szybka i sprawna rozgrywka
– poręczne pudełko, które można zabrać ze sobą wszędzie
– klimat gry gwarantujący emocje
– wartość edukacyjna
Na minus:
– ograniczona możliwość planowania strategii
Dziękujemy Instytutowi Pamięci Narodowej za przekazanie gry do recenzji
WRS (9/10): Zachwycony byłem już 303. 111 dodaje nowe istotne elementy: asymetria środków walki, chmury różnicujące rozgrywkę i dodające możliwości taktycznych oraz artylerię przeciwlotniczą. W tak prostych grach to bardzo duże zmiany. Zachowana prostota zasad pozwala błyskawicznie wprowadzić nowych graczy i rozegrać kilka partii z rzędu. Z drugiej strony możliwości taktyczne znacznie się zwiększyły. To już nie tylko gra blefu z odrobiną szczęścia. To pełnoprawna gra wojenna. Ogromnie mi się podoba kolejny efekt pracy Karola Madaja i BEP IPN.
Złożoność gry
(6/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
Bardzo dobra i zachęcająca recenzja! Zastanawiałam się nad kupnem tej gry dla siostry na Gwiazdkę i już wiem, że trzeba to zrobić :)
Świetna gra ukazująca ten mało znany epizod kampanii wrześniowej jakim były walki powietrzne. Ze szkoły wyniosłem wiedzę, że lotnictwo polskie było nieliczne i przestarzałe i że Niemcy już pierwszego dnia wojny uzyskali całkowitą kontrolę nad przestrzenią powietrzną. Pomimo tego że historią się bardzo interesowałem to przez wiele lat tkwiłem w tym błędnym przekonaniu. Dopiero jakiś 3 lata temu dowiedziałem się że było inaczej.
Fakt że mieliśmy dosyć skromne siły lotnicze (łącznie około 390 samolotów wszystkich typów), a samoloty myśliwskie, którymi Polska dysponowała były uznawane za nowoczesne w pierwszej połowie lat trzydziestych, ale w 1939 były już przestarzałe. Z drugiej strony mieliśmy świetnych pilotów i sprawnie zorganizowaną sieć dozorowania.
Tymczasem Niemcy wcale nie uzyskali już pierwszego dnia zupełnego panowania w powietrzu jak mnie uczono. 1 września po godzinie 6 miała już miejsce pierwsza duża wyprawa bombowa Niemców na Warszawę. Z północy z Prusów wschodnich nadleciało około 80 bombowców He111 i Ju87 osłanianych przez około 20 myśliwców Me110. Wyprawa ta jednakże została rozbita i nie doleciała nad Warszawę. Na spotkanie im wyleciały 4 brygady pościgowe oraz brygada myśliwska z armii Modlin. W wyniku ataku polskich PeZeteLek bombowce niemieckie zrzuciły bomby w pola i salwowały się ucieczką, ponosząc spore straty. Polskie straty tez niestety były niemałe. Druga taka wyprawa miejsce po południu tego samego dnia. Tym razem naprzeciwko Niemcom wyleciało mniej więcej o połowę mniej polskich samolotów (około 30). Mimo tego i tę wyprawę bombową udało się rozbić. W efekcie walki powietrznej do której doszło, większość bombowców niemieckich ponownie zrzuciło bomby w pola i salwowało się ucieczką. Tym razem jednak kilku pojedyńczym bombowcom udało się przedrzeć nad Warszawę.
Brygady pościgowe w miarę skutecznie broniły Warszawy do 7 września, choć z każdym dniem było coraz mniej samolotów do dyspozycji, a także kurczyła się wraz z postępami frontu sieć dozorowania powietrznego składająca się początkowo z 800 stanowisk obserwacyjnych.
Brawa dla IPN-u za świetną grę, dzięki której zapewne część młodych ludzi pozna lepiej historię naszego kraju.
Adamie,
jak sam zapewne przyznasz, 'obrona Warszawy’ to nie to samo, co 'kontrola nad przestrzenią powietrzną całego kraju’.
Co z tego, że nad Warszawą trwała walka, skoro jednostki frontowe były swobodnie atakowane przez Luftwaffe, a nasze akcje tego typu były nieliczne i prowadzone rachitycznie.
„Na spotkanie im wyleciały 4 brygady pościgowe oraz brygada myśliwska z armii Modlin”
Brygady?
@Odi
No oczywiście, że to niemieckie a nie polskie samoloty pojawiały się najczęściej na polskim niebie i tu się z tobą zgodzę. Dodam też że Polskie lotnictwo bombowe stało przez pierwsze dni września uziemione na lotniskach przez zabiegi dyplomatyczne naszych „sprzymierzeńców”, wywierających naciski na dowództwo Polskie aby nie drażnić Hitlera. Podczas gdy aż prosiło się aby zbombardować kolumny pancerne przeciwnika w miejscach gdzie Niemcom udało się przełamać linię frontu. Nie bardzo jednak rozumiem co masz na myśli pisząc o rachitycznych atakach z powietrza na siły wroga. Z tego co wiem to lotnictwo bombowe, gdy już dostało zielone światło, dokonało sporej liczby ataków na wojska niemieckie, choć oczywiście tych samolotów było niewiele. Faktem też jest, że sporo Polskich samolotów zostało wówczas zestrzelonych przez swoich, bowiem jednostki frontowe przyzwyczaiły się już przez pierwsze dni września że wszystko co pojawia się na niebie to samoloty niemieckie i strzelano do wszystkiego.
Dalej jednak uważam że stwierdzenie jakoby Niemcy już pierwszego dnia wojny uzyskali zupełne panowanie w powietrzu jest jednak conajmniej mocno przesadzone.
Co do brygady – fakt pomyliłem się, miało być eskadry.
To 'uziemienie bombowców z powodów dyplomatycznych’, to sobie sprawdzę w domu, jak wrócę.
Owszem, 'zupełne panowanie w powietrzu’ uzyskane przez Niemców już 1 wrzesnia być może jest nadużyciem. Pudrowanie pewnych okresleń nie zmienia jednak generalnej oceny działania polskiego lotnictwa, które uznać nalezy za rachityczne właśnie (przestarzałe doktrynalnie, sprzętowo, nieskuteczne).
W piatek wieczór napiszę tu coś więcej (będę miał dostęp do dedykowanych materiałów)
O tym uziemieniu wyczytałem w „Bitwy Polskiego Września” Apoloniusza Zawilskiego. Pozdrawiam
Adamie, dziś będę w bibliotece naukowej, to sobie jeszcze posprawdzam to i owo (wizę, że w TW Historia jest tekst dedykowany polskim bombowcom we wrześniu’39), ale Krzysztof Janowicz w „Pierwszym dniu” wskazuje na uziemienie bombowców ze względu na pośpieszne przebazowanie ich na lotniska polowe i pozostawienie w tyle parku remontowego i zapasu amunicji, paliwa etc, a o 'uziemieniu na skutek zabiegów dyplomatycznych sojuszników’ nie wspomina ani słowem.
Ja generalnie o tym pierwsze słyszę i – na pierwszy rzut oka – wygląda mi to na piramidalną bzdurę.
Tzn ogólnie nasze lotnictwo bombowe koncepcyjnie miało być uzywane nie do bombardowania kolumn, tylko niemieckich miast (więc może w tym sensie były jakieś zabiegi…), ale tez trudno wyobrazić sobie wyprawę bombową Łosi na – strzelam – Breslau, przy takiej przewadze powietrznej przeciwnika.
Może chodzi o apel Roosevelta do walczących stron o powstrzymanie się od bombardowania ludności cywilnej? Wątpię zresztą, żeby miał on wpływ na sposób wykorzystania przez polskie lotnictwo swoich bombowców. Trudno sobie wyobrazić zmasowane naloty na niemieckie miasta naszych 36 Łosi, bo 120 Karasi trudno nazwać prawdziwymi bombowcami.
Wiem, że jeden Karaś zbombardował fabrykę w Ohlau (Oławie), a inny jakiś transport wojskowy w Prusach Wschodnich. Większych ataków na terytorium Niemiec nie było po prostu czym robić.
Andy locuta, causa finita :)
Co do koncepcji – pisze o ogólnej, przedwojennej koncepcji wykorzystania sił bombowych w prowadzeniu wojny powietrznej, wpisujących się oczywiście w model francuski (całe to lotnictwo obserwacyjne…), a nie o pomyśle na Łosie we wrześniu’39.
Jasnym jest, że kilkadziesiąt Łosi to nic. Zresztą sprzęt i jego liczebność, to jedno. Przygotowanie wyprawy bombowej (koordynacja, osłona, nawigacja, rozpoznanie) to kolejna rzecz, w której doświadczenia nam brakowało.
Apoloniusz Zawilski „Bitwy Polskiego Września” str. 30-31, zacytuję fragmenty:
„Od 2 września szosą Częstochowa-Radomsko posuwała się kilkudziesięciokilometrowa niemiecka kolumna pancerno-motorowa (…)
W dyspozycji Naczelnego Wodza znajdowała się jedynie brygada bombowa. Niestety, brygada ta już drugi dzień stała w pełnej gotowości, z podwieszonymi bombami – jednakże bez rozkazu do wylotu. To działała dywersja „pokojowa” aliantów, paraliżująca wolę walki Naczelnego Dowództwa. Śmigły-Rydz nie chciał zbyt ostrym wystąpieniem lotnictwa bombowego „rozdrażnić Hitlera” i zamykać drogi do pertraktacji pokojowych. Dopiero koło południa 2 września doszła do skutku wyprawa bombowa IV dywizjonu (18 karasi), która zbombardowała kolumny wroga w rejonie Częstochowy i Herbów Nowych. (…)
Inne dywizjony i tym razem nie wzięły udziału w bombardowaniu niemieckiego zagonu pancernego, „jakby Niemcy w ogóle jeszcze nie wkroczyli na nasze tereny” – skarżył się jeden z pilotów II dyonu.”
„[…]To działała dywersja „pokojowa” aliantów, paraliżująca wolę walki Naczelnego Dowództwa. Śmigły-Rydz nie chciał zbyt ostrym wystąpieniem lotnictwa bombowego „rozdrażnić Hitlera” i zamykać drogi do pertraktacji pokojowych.[…]” – a tam jest jakiś przypis (skoro były 'zabiegi dyplomatyczne’, to powinny pozostac po nich szyfrogramy/notatki/jakiekolwiek dokumenty w MSZ, choćby z korespondencji MSZ z GISZ), czy to tylko teza/wiedza autora?
Inną kwestią jest skuteczność ewentualnego bombardowania kolumny zmechanizowanej, przeprowadzonego z lotu poziomego przez Łosie.
Aha – i z zacytowanego tekstu nie wynika nic, co potwierdzałoby Twój wczesniejszy wpis: „Dodam też że Polskie lotnictwo bombowe stało przez pierwsze dni września uziemione na lotniskach przez zabiegi dyplomatyczne naszych „sprzymierzeńców”, wywierających naciski na dowództwo Polskie aby nie drażnić Hitlera.”
Myślę, że Zawilski powtarza tu jakieś legendy wrześniowe. 2 września nie było jeszcze żadnych „aliantów”, którzy mogliby prowadzić „dywersję pokojową”. Toczyła się wojna polsko-niemiecka, a Wielka Brytania i Francja szykowały się do wypowiedzenia wojny Niemcom zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Czynnik obawy przed zmasowanym odwetem Niemców mógł jak najbardziej występować po polskiej stronie, która zdawała sobie sprawę z ogromnej przewagi Luftwaffe. Apel prezydenta USA też na pewno odegrał swoją rolę.
Chodziła mi kiedyś po głowie taka myśl z dziedziny historii alternatywnej. Dysponowaliśmy we wrześniu około 15 nieudanymi bombowcami LWS-6 Żubr, używanymi do szkolenia załóg. Gdyby w przededniu wybuchu wojny przerzucono je na poznańską Ławicę i dobrze zamaskowano, to może dałoby się wykonać jeden nocny nalot na Berlin? Wielkopolska nie była atakowana w pierwszych dniach wojny i Żubry pewnie przetrwałyby do nocy z 1 na 2 września. Z drugiej strony żadnych prawdziwych nocnych myśliwców Niemcy wtedy nie mieli, zwłaszcza w rejonie Berlina. Oczywiście taka akcja „dla pokrzepienia serc” mogłaby się odbyć tylko za wiedzą i zgodą najwyższych władz politycznych, dałaby do ręki Niemcom kapitalny argument propagandowy („bestialstwo Polaków”) i nie miałaby żadnego znaczenia militarnego.
Chyba, że Hitler spóźniłby się do schronu… ;)
Nie będę cytował kilku stron książki. Gdy mowa jest o „dywersji pokojowej” chodzi o inicjatywę Mussoliniego dot. zwołania międzynarodowej konferencji pokojowej.