Lubię gry o ładnej szacie graficznej, więc kiedy jakiś czas temu miałam możliwość zagrania w Samuraja autorstwa Reinera Knizi, po prostu z tego zrezygnowałam. Brzydkie wydanie i naprawdę słaba grafika nie wzbudziły mojego zainteresowania. Dopiero teraz, kiedy ujrzałam ją w zupełnie nowym wydaniu – zaintrygowała mnie. Muszę przyznać, że bardzo słusznie, bo jest to tytuł warty poznania, a tym razem grafiki zachwycają.
Gra jest przeznaczona dla 2 do 4 graczy, z których każdy wciela się w daimyo i rywalizuje o wpływy w trzech kastach: religijnej, wojskowej oraz kupieckiej. Każdy posiada takie same żetony w kształcie hexów, które w swojej turze wykłada na planszę. Na niej na początku gry rozstawiamy figurki kast (po 13 z każdej), o które będziemy walczyć.
Mamy do dyspozycji 5 kafelków o różnej mocy (od 1 do 4) i typie kasty, na początku swojej tury wybieramy jeden i wstawiamy w wybrane przez nas miejsce na planszy. Oprócz kafelków, które pasują do poszczególnych kast, mamy również neutralne, pasujące do wszystkich naraz oraz funkcyjne, np. statki, które możemy położyć tylko na polu wody. Są też kafelki, które pozwalają nam na jeszcze jeden ruch, dzięki czemu nasza tura jest wydłużona. Jeśli któraś z figurek na planszy zostanie w pełni otoczona, należy sprawdzić, kto zdobył nad nią władzę. Gracz zabiera ją za swoją kotarę i zawsze na koniec tury uzupełnia pulę swoich kafelków do pięciu. Jeśli był remis, nikt nie dostaje figurki – należy ją odłożyć obok planszy. W przypadku, gdy za planszą będą odłożone 4 figurki, gra się kończy. Nastąpić to może także wtedy, kiedy z planszy zabrana zostanie przez gracza ostatnia figurka którejś z kast.
Punktacja pod koniec gry jest prosta, ale ciekawa i dzięki temu przypadła mi do gustu. Gracz, który posiada najwięcej figurek danej kasty, otrzymuje żeton lidera z jej oznaczeniem. Jeśli jest remis, żetonu nie dostaje nikt. Osoba która zebrała najwięcej żetonów lidera – wygrywa (w przypadku remisu rozpatruje się liczbę figurek należących do kast, w których gracz nie jest liderem).
Na pierwszy rzut oka ciężko zaplanować sobie strategię, ale po kilku rundach już klaruje się nam w głowie co mamy zrobić, aby zdobyć władzę w feudalnej Japonii. Początkowe wstawianie żetonów na planszę wydaje się być z pozoru losowe, ale z czasem nabiera wyraźnie większego sensu. Pierwsze pięć kafelków, z którymi rozpoczynamy grę, wybieramy my sami. Dopiero później operujemy tymi losowymi, które dociągamy w trakcie rozgrywki. Musimy więc dobrze się zastanowić, jak zacząć i czy warto poświęcić najlepsze kafle, aby mieć świetny początek, czy lepiej zatriumfować w późniejszym etapie.
W Samuraju ważne są ruchy przeciwnika. Musimy pilnie obserwować jego poczynania, bo może się zdarzyć, że przez jego nieuwagę dostanie nam się łatwa figurka do zgarnięcia! Także my sami musimy zachować czujność, aby innym nie dać okazji do zgarnięcia nam sprzed nosa figurki, na którą czyhaliśmy dłuższy czas. W Samuraju toczy się prawdziwa bitwa – bijemy się o wpływy i to od naszych zdolności strategicznych zależy, czy tę bitwę zwyciężymy. Według mnie gra fantastycznie oddaje klimat wojny, gdzie wygra tylko najlepszy.
Uwielbiam gry, w których mam do czynienia z hexami, co mogło mnie zaślepić i wpłynąć na moje pierwsze wrażenia. Niestety sentyment do twórczości Johna Nasha objawia się szaleńczą ochotą na zagranie we wszystko, co hexy posiada. W tym przypadku „niestety” zamieniło się w „stety”, bo po Samuraja warto sięgnąć. Rozgrywka nie jest długa (na 4 graczy ok. 30-40 minut) i nie ciągnie się w nieskończoność, nawet jeśli mamy do czynienia z kimś, kto lubi długo myśleć nad ruchem. Te pół godziny spędzone nad grą to bardzo dobrze spożytkowany czas!
Samuraj mi się spodobał – po pierwszej rozgrywce pomyślałam sobie, że jest fajny. Po kolejnych dodałam do tego określenia „bardzo”, bo mnogość strategii, które można obrać bardzo mnie do niego przekonała. Regrywalna gra to dla mnie świętość! Podejrzewam, że Samuraj po większej liczbie partii zagranych w krótkim odstępie czasu potrafi znudzić, ale jestem też pewna, że odłożony na półkę i wyciągnięty po dłuższej chwili potrafi znowu nas ucieszyć.
Gorzej jest, jeśli mówimy o rozgrywce na 2 lub 3 graczy. Wtedy ruchy są bardziej przewidywalne i po kilkunastu partiach gra wygląda praktycznie tak samo. Jeśli więc grać w Samuraja, to zdecydowanie w 4 osoby! Warto też zadbać, aby wytrawni gracze nie zasiedli do niego z laikami, bo to logiczna gra, w której doświadczenie ma znaczenie. Nie ma sensu zniechęcać od razu do gry tych mniej wytrawnych.
Pięknie wykonane figurki, plansza o ciekawym, wydłużonym kształcie oraz pastelowe kolory – one zachęcają do zagrania, nawet jeśli opis gry nic nam nie mówi. Przyciągają wzrok, jakby mówiąc szeptem: „Zagraj!”. Do takich gier częściej się wraca, nawet jeśli mechanika lub fabuła niekoniecznie nas zachwyciły. To magnetyzm dobrze zrobionej grafiki tak pozytywnie działa na gracza (a przynajmniej na mnie!). Samuraj jest dobrą grą, ale też bardzo ładną i porządnie wykonaną. Lubię mieć takie tytuły na swoich półkach, bo one właśnie w taki sposób przekonują do siebie niezdecydowanego gracza. Magia wizualnej uciechy potrafi zdziałać cuda :).
Plusy:
+ bardzo ładna grafika
+ świetne wykonanie figurek
+ regrywalność
+ niedługi czas rozgrywki
+ mnogość strategii
+ nie nudzimy się w trakcie tury innego gracza – musimy obserwować jego ruchy
+ rozgrywka cieszy po jakimś czasie tak samo, jak za pierwszym razem
+ całkiem proste zasady
Minusy:
+/- gra może (ale nie musi!) znudzić po większej ilości partii zagranych w krótkim odstępie czasu (choć później, po jakimś czasie miło się do niej wraca)
– przewidywalność ruchów w grze na 2 lub 3 graczy
– wytrawny gracz ma o wiele większe szanse na wygraną niż laik
Pingwin (8/10): O tak, magia wizualnej uciechy rzeczywiście potrafi zdziałać cuda… ale, ale… tylko, że ja mam to stare wydanie, od Lacerty…. No właśnie, to stare wydanie bardzo mi się podoba (nie ujmując nic nowemu, które jest równie piękne). A przez wieki całe uważałam, że to jedna z ładniejszych gier w mojej kolekcji. Jak to gusta ludzkie potrafią się różnić!
Na plus wydania od Galakty należałoby zaliczyć żetony liderów, których u Lacerty nie było. Może i nie są konieczne, ale od razu widać kto jest liderem i przez to końcowe liczenie punktów nie wydaje się już tak skomplikowane jak się wcześniej wydawało – zwłaszcza dla graczy, którzy nie zaliczali się do kasty geeków ;)
Potwierdzam też słowa Ani, że wyciągnięta po jakimś czasie gra potrafi radować serce równie mocno jak za pierwszym razem. Mój egzemplarz jest z nami już od dobrych paru lat – pięciu? a może nawet siedmiu? – i wciąż cieszy. Rozgrywki są niebanalne, jest sporo główkowania, a przede wszystkim trzeba myśleć o tym które figurki zbierać, a nie na hurra wszystkie i byle więcej. Można zostać zwycięzcą mając sumarycznie mniej figurek niż przeciwnik. Jest w tej grze nieco losowości, ale to dodaje tylko pikanterii i czyni rozgrywkę niepowtarzalną. Ja osobiście bardzo lubię Samuraja. I nie zgadzam się z poglądem jakoby w 2 czy 3 osoby grało się gorzej. Plansza się odpowiednio skaluje – więc tak czy owak proporcje są zachowane. Najrzadziej grałam we dwójkę i faktycznie mało pamiętam z tych rozgrywek – ale we trójkę i we czwórkę gra się równie dobrze, a może nawet we trójkę o tyle lepiej, że krócej czekamy na swoją kolej i gra przebiega szybciej. Cieszy mnie fakt, że Samuraj został powtórnie wydany – moim zdaniem to jedna z lepszych gier Reinera Knizi.
Ogólna ocena
(8/10):
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(8/10):