Domino wróciło do łask. Niby taka klasyczna gra o banalnej mechanice, z której podobno nie da się za wiele wyciągnąć, a tu proszę niezawodny Bruno Cathala stworzył z niej taką serię, która zawładnęła umysłami graczy. Urzeczeni dodatkowo piękną oprawą graficzną planszówkowicze mogli wydać tylko jeden werdykt – hit. Jednak, czy w pewnym momencie układanie płytek nie zaczęło zjadać własnego ogona? Dziś zapraszam was do domeny królowej, gdzie czekają na nas kolejne wyzwania włącznie ze starciami z drapieżnym smokiem.
Raz, dwa, trzy – płytkę dołóż ty!
Queendomino to duchowy następca Kingdomino, toteż podstawowy szkielet zasad nie powinien stanowić dla nas zaskoczenia. Fabuła również nie uległa zmianie – po prostu dbamy o rozwój królestwa, aby poddanym żyło się dostatnio i bez większych zgrzytów. Dalej układamy poletko z płytek w zgodzie z zasadami łączności i powierzchni. Aczkolwiek wprowadzono tutaj kilka znaczących nowości.
Po pierwsze rozgrywkę zaczynamy z pionkami rycerzy i kilkoma sztukami złota – to zalążek naszej późniejszej finansowej prosperity. Do standardowych rodzajów terenu (lasów, łąk, pól, jezior, kopalni, stepów) dodano nowy typ – miasta, gdzie wznosimy budynki. Nie ma jednak dobrej bajki bez królowej (tym razem nie królewny), która umożliwi jednemu z graczy zdobycie dodatkowych punktów na koniec gry, oraz smoka, będącego dziarskim przedstawicielem dozy negatywnej interakcji.
Nie uprzedzajmy jednak faktów. W Queendomino oprócz dwóch akcji obowiązkowych (dodania i wybrania kafelka terenu) korzystamy także z trzech nieobowiązkowych akcji, lecz nie ma łatwego grania, gdyż cały haczyk tkwi w przestrzeganiu reguł kolejności. Po dołożeniu do królestwa płytki istnieje opcja wysłania naszych rycerzy, aby zebrali należny władczyni podatek. Zasada uzyskiwania pieniędzy jest prosta (ach, żeby było tak również w prawdziwym życiu!). Bierzemy dzielnego woja i umieszczamy go na właśnie dodany rodzaj terenu. Następnie pobieramy tyle złota, z ilu kwadratowych pól składa się dana posiadłość (w myśl zasady im większy las/łąka/ pola itd., tym więcej szmalu).
Jeżeli mamy pieniądze, to droga do postawienia budynku stoi przed nami otworem. Wcześniej musimy mieć w naszym królestwie odpowiedni grunt pod budowę, czyli płytkę z czerwonym terenem – miastem. Później decydujemy, czy chcemy zadbać o innych i przekupić (jedną monetą) smoka, żeby spalił jeden z dostępnych na rynku budynków (o ile przebywa on w swej pieczarze, a królowa nie gości w naszym królestwie). Usuwanym wtedy wybrany kafel i stawiamy na jego miejsce tę przebrzydłą bestię. Następnie wszystko toczy się po staremu – wybieramy płytkę domina i zaraz następny gracz szykuje się do swojego ruchu. Co ciekawe w pierwszych partiach nie przykładaliśmy zbyt wielkiej wagi do smoka. Ot, wydawał nam się trochę wciśnięty na siłę i ta niby negatywna interakcja nie powalała na kolana. Jednakże po pewnym czasie odkryliśmy, że spalenie korzystnego dla przeciwnika budynku w odpowiednim momencie naprawdę jest warte rozważenia. Nie tylko zabiera mu punkty, lecz także pozwala dokopać się do takiego kafelka, który to NAM jest potrzebny.
Zdolności budynków zapewniają albo natychmiastowe korzyści, albo dodatkowe punkty na koniec gry. Od razu zdobywamy z nich rycerzy, wieże oraz monety. Wieże przyciągają królową do danych włości. Ona swym majestatem obniża koszt zakupu budynków oraz na koniec gry liczy się jako jedna dodatkowa korona przy sumowaniu punktów. Naturalnie będzie sporo podróżować, gdyż już wyrównanie liczby wież sprawia, że władczyni pragnie się przenieść w inne okolice. Dodatkowe punkty z budynków zyskujemy za naprawdę różnorodne rzeczy – wieże, rycerzy, oddzielne posiadłości… Ponadto same z siebie także zapewniają konkretną liczbę punktów.
Oczywiście na koniec tradycyjne podliczamy nasze posiadłości oraz budynki, przekuwamy pozostałe złoto na punty, i to wszystko, co udało nam się zdobyć. Jak zawsze wygrywa najlepszy.
Stan królestwa na dzień dzisiejszy
Queendomino bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Przyznam szczerze, że nie jestem fanką pierwowzoru. Ot, był on dla mnie… za prosty. Nie odczuwałam w nim żadnej radości, moje emocje zbliżały się niebezpiecznie do tych, które odczuwałam grając w zwykłe domino. Tutaj jest inaczej. Nadal nie jest to mózgożerna pozycja, gdzie przepalimy mózgowe zwoje, lecz rozgrywka jest na tyle przyjemna i dynamiczna, że z chęcią zagram jeszcze raz. I trochę potrenuje moje ubogie zdolności myślenia przestrzennego.
Dzięki budynkom nie tylko dostajemy możliwość czerpania kolejnych zysków z układu naszych posiadłości, lecz także wzmocniono sposobność realnego konkurowanie z graczem, któremu dobrze dobrały się płytki. Wiem, wiem dbanie o kolejność potrafi zdziałać cuda, ale niestety nie zawsze to działało. Teraz zamiast pomstować na przebrzydły los mamy opcje pójścia w inną stronę. Mniej losowości, więcej myślenia – to lubię.
Zresztą w Queendomino jest o wiele więcej do roboty niż w Kingdomino. Baczniej obserwujemy naszych towarzyszy stołu. Z jednej strony planujemy rozwój królestwa, decydujemy w jakie budynki zainwestować, ciułamy pieniądze, podczas gdy z drugiej strony cały czas zerkamy w kierunku rywali, ponieważ pozostawienie dobrego budynku, zapewniającego mnóstwo punktów innemu graczowi, to niewybaczalny błąd! Wręcz ujma dla pieczołowicie zbieranych ziem. Jednakże więcej możliwości decyzyjnych to także więcej dróg do zwycięstwa, więcej wyzwań i więcej sytuacji, z którymi musimy się zmierzyć.
Rozgrywka jest dynamiczna i płynna, w żadnej partii nie zdarzyły nam się jakiekolwiek przestoje. Zahartowani w bojach gracze mogą nawet zejść poniżej pudełkowych 30 minut. A potem szybko chcemy spróbować jeszcze raz, aby zobaczyć jak poradzimy sobie tym razem. Mimo dodatkowych reguł bez kłopotu wprowadzimy do gry nowych graczy. Idealny tytuł do rozegrania na koniec ciężkiego dnia. Warto jednak wspomnieć, że nawet obecność smoka nie sprawia, że Queendomino ocieka negatywną interakcją. Dalej jest to psucie pośrednie, a nie bezpośrednie. I dość łatwo się po nim podnieść. Dużo więcej emocji sprawiły nam potyczki o odwiedziny królowej, co nierzadko prowokowało nas do wyboru innego kafelka niż chcieliśmy na samym początku. Władczyni często musiała przejechać sporo kilometrów ;) I jeszcze jedna pochwała na koniec – gra naprawdę przepięknie wygląda, błyszczące kafle cieszą oko, a fenomenalna wypraska ułatwia zarówno set- up, jak i utrzymanie niezbędnego porządku. Niemniej klimatu nie ma tutaj za grosz. Równie dobrze moglibyśmy powiększać nasz ogródek.
Czas na marudzenie. Nieznaczne, ale jednak. Nie przypadły mi do gustu partie dwuosobowe. Na moje oko są po prostu albo zbyt losowe (szczęście w płytkach potrafi ustawić całą grę), albo zbyt przewidywalne. Smoka używaliśmy w nich najrzadziej, ponieważ najzwyczajniej w świecie się to nie opłacało. Wszystkie ruchy graczy były od samego początku jasne, wiadomo gdzie kto zmierza i jakoś mało w tym było frajdy. Rozczarował mnie także wariant królewskie wesele łączący Kingdomino i Queendomino – tak dziwacznie zaprojektowany, że nawet nie chciało nam się dokończyć rozgrywki. Dobieramy w nim kafle z dwóch gier i to w sumie… tyle. Połączenie szyte naprawdę grubymi nićmi. Aczkolwiek warianty indywidualne oraz drużynowe są ciekawe, o ile lubicie znacząco przedłużyć sobie partie.
Queendomino to świetny tytuł zarówno dla początkujących, jak i bardziej zaawansowanych graczy. Proste reguły przekładają się na wiele wariantów decyzyjnych oraz przyjemność płynącą z rozgrywki. Estetycznie obłędny, szybki w partii, emocjonujący w rozgrywce – to doskonała opcja na koniec dnia. Jeżeli rozczarowało was Kingdomino, to dajcie jeszcze szansę królowej, gdyż w mały pudle zamknięto nie tylko dobrą zabawę, lecz także radochę z planowania kolejnych ruchów. Warto zagrać, warto wydać pieniądze, warto mieć!
Plusy:
+ dużo decyzji do podjęcia w trakcie rozgrywki
+ wiele dróg prowadzących do zwycięstwa
+ partie zadowolą zarówno początkujących, jak i bardziej zaawansowanych graczy
+ szybka i płynna rozgrywka
+ brak downtime’u
+ partie są o wiele bardziej emocjonujące niż w standardowej wersji
+ syndrom jeszcze jednej partii
+ w końcu jest to wersja domina, która nie ogranicza się do układania płytek
+ nerwowe rywalizacje o odwiedziny królowej oraz przekupny smok
Minusy:
– partie dwuosobowe
– absolutny brak klimatu
Pingwin (9/10): Jest pewna pula gier, których nigdy, przenigdy nie pozbędę się z domu. Do nich należy zarówno Kingdomino jak i Queendomino. Jedno i drugie daje mi niesamowicie dużo frajdy. Faktem jest jednak, ze kiedy siadam do gry z totalnym żółtodziobem wybiorę Kingdomino. Jednak po paru partiach z królem z radością sięgnę po królową, gdyż daje ona więcej możliwości – nie tylko punkty z koron. To zadziwiające ile punktów mogą przynieść dobrze zaplanowane miasta. Ze smoka – jak nie korzystałam (kiedy tylko zaczynałam przygodę z Queendomino), tak i dalej nie korzystam. Jakoś nigdy nam nie po drodze, żeby płacić (choćby niewiele) aby psuć innym. Jakoś zwykle bardziej skupiamy się na budowaniu własnych włości. A i partie dwuosobowe również należą do udanych (powiem więcej – nawet częściej grywam w dwie osoby niż w cztery – i sobie to chwalę). A gdybym tak miała wybierać pomiędzy królem a królową – naprawdę wybór byłby bardzo trudny (i podejrzewam, że zależny od pory dnia i właściwego dla niej humoru ;)). Zdecydowanie must have.
Ink: Mam zarówno King-, jak i Queendomino, ale moje doświadczenie z tym drugim tytułem jest dużo mniejsze. Wynika to po części z tego, że nie okazał się być tym, czego się po nim spodziewałem. Spodziewałem się mianowicie, że będzie to następca, który zepchnie Kingdomino na półkę zasłużonych, ale już niegranych. A tu stało się wręcz przeciwnie. Kingdomino w swojej prostocie i elegancji obroniło pozycję i nadal jest tym domyślnym -dominem, które kładziemy na stół w pierwszej kolejności. Ku memu zdziwieniu.
Kralovec: Kingdomino momentalnie przypadło mi do gustu, lecz po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że chętnie zagrałbym w coś podobnego, bardziej rozbudowanego, zachowując jednocześnie core rozgrywki. Queendomino okazało się tym czego szukałem, a możliwość połączenia obydwu tytułów w jednej rozgrywce dodatkowo spotęgowała moją natychmiastową sympatię.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.